Tuskowi nie podoba się żyrandol. “Wybierze kogoś, kto mu »nie zniszczy firmy«”

24.05.2024

 

Donald Tusk złożył jasną deklarację w sprawie prezydentury. Teraz rozgrywka zacznie się na dobre. Kto szykowany jest do pałacu, a kto na następcę premiera?

Spekulacje o starcie Donalda Tuska w nadchodzących wyborach prezydenckich trwają właściwie od momentu, gdy wrócił on do Polski trzy lata temu. Dwukrotnie już premier zrezygnował z udziału w tym wyścigu, ale w Platformie Obywatelskiej wciąż jest spora grupa polityków, którzy bardzo chcieliby, żeby Tusk usiadł pod żyrandolem. Trochę dlatego, że go cenią, a trochę dlatego, że Tusk w pałacu zwalnia miejsce w gabinecie premiera.

— ​​Nie. Słyszałem kolejne jakieś spekulacje, są jakieś artykuły, komentarze i (…) mówię to w sposób taki jednoznaczny: nie, nie będę kandydował w wyborach prezydenckich — powiedział premier w TVP Info i dodał, że jest kilku zdeterminowanych kandydatów, więc i tak będzie z kogo wybierać.

Sprawa wydaje się w końcu jasna. Co będzie się działo w najbliższych miesiącach w PO?

Donald Tusk ma za sobą jeden start w wyborach prezydenckich i nie był to — jak wiadomo — sukces. Kampania w 2005 r. szła całkiem nieźle, aż nagle się załamała, a sztab lidera Platformy nie zauważył trendu wzrostowego Lecha Kaczyńskiego przed drugą turą (pierwszą Tusk wygrał). Nie przewidział także ataku historią o “dziadku w Wermachcie” ze strony Jacka Kurskiego. Tak czy inaczej, Tusk przegrał, ale tamta porażka sprawiła, że polska historia polityczna ostatnich 20 lat wygląda tak, jak wygląda. Tusk ciężko ją przeżył, później przetrawił i wyszedł z niej nie tylko twardszy, ale przede wszystkim pewny tego, czego chce od polityki, czyli władzy. A Pałac Prezydencki w Polsce władzy nie daje. To tylko iluzja i jak powiedział sam premier w lutym 2010 r. “pilnowanie żyrandola”. Wtedy zrezygnował z kampanii prezydenckiej po raz pierwszy na rzecz drugiej kadencji w fotelu premiera i w konsekwencji dwóch kadencji szefa Rady Europejskiej. Kolejny raz zrezygnował na początku listopada 2019 r. kiedy cała partia oczekiwała na jego decyzję z niecierpliwością.

— Ogłaszam tę decyzję dzisiaj, bo czas nagli, a nie chciałbym w żaden sposób utrudniać opozycji procesu wyłaniania kandydatów. Uważam, że możemy te wybory wygrać, ale do tego potrzebna jest kandydatura, która nie jest obciążona bagażem trudnych, niepopularnych decyzji, a ja takim bagażem jestem obciążony od czasów, kiedy byłem premierem — stwierdził wtedy Donald Tusk.

I ten argument jest nadal aktualny. Tusk wciąż jest obciążony bagażem sprzed lat i będzie miał jeszcze kilka dodatkowych walizek po kolejnych miesiącach sprawowania funkcji premiera. Kandydowanie urzędującego premiera, który z natury rzeczy jest narażony na trudne pytania na spotkaniach z wyborcami, zawsze jest obarczone ryzykiem. Tusk doskonale to wie, a w dodatku zwyczajnie nic nie musi. Wielu polityków, w obozie Tuska i poza nim, popełnia błąd, przykładając do premiera taką samą miarę jak do wszystkich innych polityków na polskiej scenie politycznej. Nie wolno tego robić, bo Tusk zwyczajnie nie jest zwyczajny.

To polityk, który był trzy razy premierem (licząc obecną kadencję), wicemarszałkiem Sejmu i Senatu i szefem Rady Europejskiej. Po co miałby chcieć zostać prezydentem? Chyba wyłącznie dlatego, żeby zapewnić sobie fajną polityczną emeryturę w prezydenckim ośrodku w nieodległej od rodzinnego Sopotu Juracie. Poza tym nie ma żadnego powodu, żeby tego pragnął. Tusk dawno też wyzbył się ambicji dla samej ambicji. Jeśli chce wygrać z kandydatem PiS, to naprawdę musi mieć kogoś, kto ma największe szanse. Premier nie ma też zwyczaju podejmować takich decyzji bez badań, a zatem zapewne partia przebadała wizerunek premiera i co najważniejsze sprawdziła, jaki jest potencjał w elektoracie negatywnym. Prawdopodobnie wyszło to, co zawsze, czyli nikt tak nie mobilizuje elektoratu PiS, jak Tusk i nikt nie budzi tak skrajnych emocji. Po co zatem ryzykować.

Teraz zaczyna się rozgrywka wewnątrz PO/KO i całej opozycji. Naturalnym kandydatem w PO jest prezydent stolicy, który tylko czekał na deklarację swojego przewodniczącego. Ludzie Rafała Trzaskowskiego nie ukrywają, że ten nigdy nie przestał dążyć do prezydentury. Tusk wyraził nadzieję, że Trzaskowski ponownie podejmie wyzwanie. Co to jednak oznacza? Trzaskowski nigdy nie zostanie przewodniczącym Platformy wbrew nadziejom niektórych, młodszych polityków formacji. Jeśli wygra, to na 10 lat najpewniej zostanie w Pałacu Prezydenckim, bo trzeba być naprawdę słabym prezydentem, żeby nie przekonać do siebie wyborców dwukrotnie, a Trzaskowski ma wszystkie miękkie kompetencje, żeby rolę głowy państwa udźwignąć. A zatem z rozgrywki wewnątrzpartyjnej wypadnie na dekadę. Byli prezydenci natomiast bardzo rzadko wracają do partyjnych gierek.

Wymieniony zostanie sekretarz generalny Platformy Marcin Kierwiński, bo wybiera się do Brukseli. To miejsce Tusk na pewno obsadzi kimś wiernym sobie albo kimś, kto ma potencjał i będzie szukał swojego następcy. Albo — co w tej chwili jest bardzo prawdopodobne — następczyni. Raz już popełnił prawie śmiertelny dla partii błąd, wyznaczając na swoją następczynię Ewę Kopacz. Nie popełni go po raz drugi. Teraz wybierze kogoś, kto mu “nie zniszczy firmy”, kiedy tylko usiądzie za sterami. Szczerze mówiąc, w Koalicji Obywatelskiej w tej chwili jest tylko jedna taka osoba — Barbara Nowacka, która miałaby szanse połączyć kilka frakcji. Problem polega na tym, że chociaż mało kto o tym pamięta, pani ministra nie jest członkinią PO, a szefową koalicyjnej Inicjatywy Polska. Może dlatego już jakiś czas temu premier wysłał do swoich mniejszych koalicjantów sygnał, że dobrze byłoby się jakoś bardziej formalnie zjednoczyć.

A jeśli Trzaskowski znowu przegra z kandydatem PiS-u, to sprawa będzie naprawdę prosta, bo nie będzie już miał najmniejszej szansy na przejęcie partii. A zatem Donald Tusk tą jedną zapowiedzią dał sygnał, że za chwilę zaczną się porządki także w jego najbliższym otoczeniu.

Jest jeszcze jeden zdeterminowany kandydat — Szymon Hołownia. Marszałek Sejmu wysyłał ostatnio sygnały, że nie ma stuprocentowej pewności czy wystartuje. Trzecia Droga nawet zaczęła mówić, że ma być marszałkiem Sejmu na całą kadencję, co wyklucza bycie prezydentem. Partia Hołowni zorientowała się, że jego start to spory problem, bo i tak źle, i tak niedobrze. Z jednej strony jak lider pójdzie do pałacu, to bardzo dobrze, ale ponieważ jest jedynym naprawdę rozpoznawalnym politykiem formacji i jej najlepszą twarzą, to partia zostanie bez lidera. A jeśli przegra to zostanie na czele Polski 2050, ale zapewne część jego ludzi natychmiast zacznie szukać sobie miejsca gdzie indziej. Marszałek Hołownia poświęca wszystkie siły na budowanie swojego wizerunku, więc zostanie mało czasu na budowanie struktur i całej partyjnej machiny przed kolejnym sejmowym starciem. PSL tylko siedzi i czeka, aż będzie mogło przyjąć na pokład kilku przyjaciół z drugiej strony Trzeciej Drogi.

Decyzja Tuska nie zmienia niczego w PSL i w Lewicy. Zapewne po wakacjach poznamy kandydata Prawa i Sprawiedliwości, który zmierzy się z Rafałem Trzaskowskim. Na razie z Nowogrodzkiej płyną sygnały, że prezes szuka kogoś takiego, jak Andrzej Duda, żeby powtórzyć sukces z 2015 r.

 

https://x.com/KleofasW/status/1793993717939945826