Kupił apartament za miliony i nazywa to eksperymentem. “Mało oczekuję od życia”

03 lutego 2024

 

– Wszystko może kiedyś się opatrzyć lub znudzić, ale odkąd pojawił się “Epicki Flip”, krew szybciej krąży mi w żyłach – mówi Rafał Zaorski, który kupił i podzielił na 20 tys. części apartament w wieżowcu przy Złotej 44. Krew szybciej krąży też jego sąsiadom. – Wzywaliśmy ochronę, przyjeżdżała policja – mówią.

Jego czapka z napisem “Black Sheep” jest na wysokości iglicy Pałacu Kultury i Nauki. Tak przynajmniej się wydaje, kiedy 46-letni Zaorski usiądzie przy przeszklonej ścianie z widokiem na pałac.

– To taki nasz polski Central Park, a ja zawsze chciałem mieszkać przy Central Parku – mówi, kiedy pytam, po co kupił najdroższy apartament w Polsce, czyli wyłożył prawie 23 mln na 480 mkw. w warszawskim wieżowcu przy Złotej 44. – Poza tym ten apartament to moja nagroda, ukoronowanie udanej spekulacji, którą miałem na jednej transakcji w 2022 r. Wygrałem wtedy czterdzieści parę milionów na kryptowalutach. Kupując tę kawalerkę, zdjąłem podaż z rynku i zrobiłem z niej dobro niedostępne. Wybrałem mieszkanie wyjątkowe z perspektywy wzrostu wartości – dodaje.

Idziemy zwiedzać apartament 504. Z dyfuzorów płynie zapach drzewa sandałowego, z głośników dobiega cicha muzyka. Zaorski zastrzega, że nie ma gustu do urządzania mieszkań, więc zostawił to, co zrobił projektant wieżowca, Daniel Libeskind. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to ściany obite połyskującą złoto blachą. Drugie – to betonowy, miejscami popękany strop. Trzecie – to czarny marmur w kuchni i biały w łazienkach. Mebli jest niewiele: skórzana kanapa, kolorowy fotel, szklane stoliki kawowe, pod ścianą upchniętych kilkanaście krzeseł.

Próżno szukać sypialni lub miejsca do relaksu: Zaorski mieszka niżej (drugie mieszkanie jest kupione na kogoś innego). W apartamencie 504 pracuje, bo – jak mówi – lubi wysokie piętra. – A tu, na 50. piętrze, dzieją się fajne rzeczy, chmury układają się w różne kształty, para wodna kondensuje się poniżej zegara Pałacu Kultury. Wydaje się wtedy, jakbyśmy byli ponad chmurami – opowiada. Lubi też pracować w otoczeniu dzieł sztuki. W apartamencie stoją – wypożyczone z Galerii Fijewskiego – rzeźby Moniki Osieckiej, jest też praca Michała Jackowskiego w kształcie głowy, którą można układać niczym z klocków lego.

Postać Zaorskiego można ułożyć z kilku klocków. Pierwszy to dzieciństwo w Gdańsku, czyli skromny dom. Matka była księgową, ojciec – stoczniowcem. Zaorski w wywiadach wspomina, że to dziadek był jego męskim wzorcem. Wspomina też, że wczesna młodość upłynęła mu pod znakiem czytania literatury fantasy i programowania.

– Szybko wyprowadziłem się z domu – mówi. – Założyłem kilka firm softwarowych, które m.in. zajmowały się edukacją wczesnoszkolną i tworzyły platformy e-learningowe.

Tu dochodzimy do kolejnego klocka, czyli bankructw Zaorskiego. Pierwszy raz – jak mówi – spłukał się podczas powodzi (miał spółki, które działały na terenach zalewowych). Drugi raz stracił na bańce internetowej, trzeci – na ropie.

– W momencie, kiedy po raz trzeci zbankrutowałem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo nagrałem w studiu piosenkę Wojciecha Młynarskiego “Jeszcze w zielone gramy” – opowiada Zaorski. – Wcześniej chodziłem na profesjonalny kurs śpiewania i kiedy na trzeciej lekcji mieliśmy trafiać w dźwięki, prowadzący powiedział: panie Rafale, niech pan sobie daruje, nic z tego nie będzie. Na szczęście podczas nagrania “Jeszcze w zielone gramy” korzystałem z autotune. Do dziś piosenka wisi na YouTube i ma prawie 100 tys. wyświetleń.

Kolejny klocek to – jak mówi Zaorski – jego pracoholizm. Nazywany też hobby, pasją i megaprzyjemnością.

– Wstaję o 6. rano, oglądam m.in. Bloomberg News i CNBC. Analizuję to, co się dzieje na świecie, skupiając się na interesującym mnie rynku dóbr luksusowych – mówi Zaorski. – Potem mój dzień regulują otwarcia rynków: europejskiego, amerykańskiego i azjatyckiego. Jeden rynek się zamyka, kolejny otwiera – nawet jeśli nie inwestuję, sprawdzam, jak rynki między sobą rozgrywają. W pracy spekulanta nie ma wolnego. To, o czym wy, dziennikarze, napiszecie za sześć miesięcy, ja muszę przewidzieć już teraz.

Ostatni klocek w układance Zaorskiego to jego wizerunek. Kiedy dzwonię do kilku inwestorów, słyszę, że w branży Zaorski jest traktowany jako ekscentryczny youtuber, któremu bardziej od gry na giełdzie zależy na zbieraniu lajków.

– Pieniądze nie mają dla mnie materialnej wartości – mówi, wpatrując się w warszawski Central Park. – To żetony, którymi gram na giełdzie. Lubię nimi grać, tak samo, jak lubię czasem pochodzić po niskich górach albo poleżeć na plaży. Mógłbym starać się kupić szczęście, przyjaźń lub miłość, ale wiem, że to nierealne.

Sprzedaż apartamentu to eksperyment społeczny. To fascynujące, bo przy okazji przetestujemy nie tylko rynek nieruchomości, ale też ludzi i emocje

Lista rzeczy, których Zaorski nie chce kupić, jest długa.

Mógłby kupić sobie – jak mówi – wypasioną brykę, ale wybiera hulajnogę. Można wygodnie wszędzie dojechać i nie trzeba się martwić o miejsce parkingowe.

Mógłby zainwestować w drogie wina – ma na Złotej 44 własną piwniczkę – ale uważa, że znajomość win to intelektualne wytłumaczenie pijaństwa. Wybiera energetyki i coca-colę zero.

Mógłby kupować markowe stroje i zegarki, ale woli T-shirty i spodnie no name, a jego zegarek kosztował 700 zł. Lubi go, bo ma rysunek Dragon Balla, a on się wychował na tej bajce. I na filmach Monty Pythona, który – jak mówi – kształtował jego poczucie humoru. Czasem, żeby się oderwać od rynków, wraca do tych filmów. Jako sposób na odprężenie traktuje też filmy “Rick i Morty” oraz “Kapitan Bomba”. Polityką się nie interesuje.

– Mało oczekuję od życia – przyznaje, biorąc łyk energetyka. – Cieszę się, kiedy zjem w restauracji Gringo quesadillę z wołowiną, jestem zadowolony, kiedy ktoś zaserwuje mi dobrze przyrządzony sok grapefruitowy. Żyję każdym dniem najpełniej, jak potrafię.

– Nie jest pan zblazowany? Nie szuka pan rozrywki? – pytam. – W 2018 r. wyszła sygnowana pana nazwiskiem, składająca się z pustych stron, książka “O spekulacji”. Ostatnio wymyślił pan eksperyment tzw. Epicki Flip, na którego stronie internetowej jest widok z okien apartamentu 504 i hasło: “Ten widok jest zbyt piękny dla jednego zblazowanego spekulanta”.

– Wszystko może kiedyś się opatrzyć lub znudzić, ale odkąd pojawił się “Epicki Flip”, krew szybciej krąży mi w żyłach – mówi Zaorski.

I tłumaczy, na czym polega eksperyment: pod koniec ubiegłego roku ogłosił, że sprzedaje udziały w swoim apartamencie. Udziałów jest 20 tys. i tylu może być właścicieli. Właściciel może się zameldować, założyć siedzibę swojej firmy, zarejestrować samochód na warszawskich “blachach” i – zgodnie z regulaminem budynku – mieć dostęp do nieruchomości. Może też, razem z innymi właścicielami, zawiązać wspólnotę 504 i przez głosowanie decydować o jej losach. Również o tym, kto i kiedy będzie mógł przebywać w lokalu 504. A to wszystko po 5 tys. zł za udział.

– Sprzedaż apartamentu to eksperyment społeczny – mówi Zaorski. – Ciekawi mnie np., czy właściciele będą skupować udziały, żeby mieć większą siłę głosu. Interesujące jest też, kto zarobi najwięcej na udziałach i czy tylu właścicieli dogada się co do wspólnego zarządzania nieruchomością. To fascynujące, bo przy okazji tego eksperymentu przetestujemy nie tylko rynek nieruchomości, ale też ludzi i emocje.

– Nikogo nie interesują nasze emocje, a my jesteśmy przerażeni tym, co robi pan Zaorski – mówi prosząca o anonimowość członkini wspólnoty Złota 44 (rozmawiamy na Teamsach). – A pan Zaorski szykuje nam – sprzedając 20 tys. udziałów swojego apartamentu – najazd tłumu ludzi, którzy będą okupować lobby, blokować windy. Czy będzie umiał sterować tym tłumem? Wątpię, bo do tej pory sam nie był w stanie przestrzegać zasad bezpieczeństwa i porządku.

Przedstawicielka wspólnoty opowiada o imprezach, podczas których do późna w nocy z apartamentu 504 dochodziło dudnienie basów, a goście zachowywali się – delikatnie mówiąc – mało grzecznie. Pukali do drzwi pozostałych apartamentów, dopytywali o alkohol, hałasowali, jeżdżąc windą po piętrach.

– Wzywaliśmy ochronę, przyjeżdżała policja – mówi przedstawicielka Złotej 44. – Myśleliśmy, że to zakończy ciąg imprez, niestety, pod przykrywką wernisaży lub spotkań z ludźmi kultury trwają nadal. I kończą się mało kulturalnie.

Nikogo nie interesują nasze emocje, a my jesteśmy przerażeni tym, co robi pan Zaorski

– Ze względu na uciążliwość organizowanych imprez w ubiegłym roku, podczas corocznego zebrania wspólnoty pojawił się pomysł poddania jego apartamentu licytacji – mówi Mariusz Łubiński, prezes spółki Admus, która zarządza budynkiem Złota 44. – Po tym zebraniu przez kilka miesięcy było spokojniej, ale jesienią znów wróciły imprezy i hałas. No i pojawił się pomysł “Epickiego Flipu”.

– Powiedział nam o nim – niebezpośrednio – podczas naszej wspólnotowej wigilii – dodaje przedstawicielka wspólnoty. – Napomknął, że nie będziemy zadowoleni i że szykuje się do wyjazdu za granicę, tam, gdzie polskie prawo go nie dosięgnie. Już wtedy po cichu kpił sobie z nas, a teraz ubliża ludziom, którzy tu mieszkają i chcą żyć spokojnie. Opowiada w wywiadach, że na Złotej 44 mieszkają bogacze, którzy rzekomo gardzą innymi, nazywa nas bufonami, tymczasem sam nie szanuje przeciętnego nabywcy swoich udziałów. No bo jak taki człowiek, który kupił jeden z 20 tys. udziałów, miałby korzystać z tego lokalu? To fizycznie niemożliwe. – 20 tys. członków wspólnoty sparaliżowałoby system – mówi Mariusz Łubiński. – Na przykład jednorazowa korespondencja tylko do przedmiotowego apartamentu kosztowałaby 136 tys. zł, a na zebranie wspólnoty musielibyśmy wynajmować Stadion Narodowy. Mielibyśmy też kłopoty z głosowaniem, naliczaniem opłat i windykacją, bo to wiązałoby się z założeniem bardzo dużej liczby kont.

– Dlatego postanowiliście zablokować “Epicki Flip”? Jak wam się to udało?

– Na początku stycznia podjęliśmy uchwałę, że kierujemy sprawę do sądu, aby ten wyraził zgodę na licytację apartamentu 504 – mówi przedstawicielka Złotej 44. – Wspólnota na kilkudziesięciu stronach wykazała, że Zaorski m.in. robiąc głośne imprezy, rażąco narusza porządek domowy, a organizując sprzedaż 20 tys. udziałów, występuje przeciwko bezpieczeństwu pozostałych lokatorów – dodaje Łubiński. – Sąd Okręgowy w Warszawie ustanowił zakaz sprzedaży udziałów lokalu do czasu podjęcia decyzji, czy zasadna jest licytacja apartamentu 504. – Ale co będzie dalej, nie wiadomo – mówi przedstawicielka wspólnoty. – Jedno jest pewne: nasze stosunki nigdy już nie będą uznane za dobrosąsiedzkie.

Zaorski nie wydaje się zmartwiony wojną, na jaką idzie z nim wspólnota Złota 44. Poprawia daszek czapki z napisem “Black Sheep”, dopija energetyk i rusza śledzić rynki.

– Wszyscy umrzemy i albo poddamy się, uważając, że to nie ma sensu, albo nadamy życiu jakieś znaczenie – mówi na koniec. – Dla mnie sensem życia jest to, żeby moja historia niosła jakieś przesłanie, żeby moje wnuki wiedziały, że dziadek był jakiś. Na przykład, że miał poczucie humoru i ułańską fantazję. Jedno jest pewne: ja jeszcze swojej historii nie skończyłem.

 

newsweek