Rząd dostarczył paliwa Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy wojna o TVP uratuje PiS? [ANALIZA]

Swą operacją odbicia mediów publicznych nowa władza mimowolnie pomogła przegranemu Jarosławowi Kaczyńskiemu wrócić do gry. Prezes PiS z obrony TVP uczynił swe nowe paliwo polityczne, dzięki czemu mobilizuje partię i elektorat. Ale nasi rozmówcy z wierchuszki PiS przyznają, że to paliwo krótkotrwałe. Za to strata mediów państwowych może mieć skutki długofalowe: doprowadzić do upadku PiS w dotychczasowej postaci.

03.01.2024

  • Politycy PiS przyznają, że po wyborach w partii zapanował całkowity marazm. — Trudno mi było skrzyknąć 10 osób na spotkanie partyjne — opowiada Onetowi jeden z byłych członków rządu Morawieckiego
  • Po tym, jak rząd Tuska przystąpił do odbijania mediów publicznych, sytuacja uległa natychmiastowej zmianie — PiS jest znów zmobilizowany
  • Nasi rozmówcy w PiS liczą na to, że mobilizacji starczy do wyborów samorządowych i europejskich
  • Ale prawdziwym wyzwaniem dla PiS jest powyborcza przyszłość bez propagandowego wspomagania ze strony TVP
  • Nie mam złudzeń, że PiS w obecnej formie, z 74-letnim Kaczyńskim na czele, już nie wróci do władzy. Prawica musi się zmienić, jeśli znów chce wygrać wybory — mówi Onetowi jeden z czołowych polityków PiS

Operacja PiS polegająca na poselskich dyżurach w siedzibach mediów państwowych powoli zamiera. Początkowo politycy PiS okupowali dwie siedziby TVP w Warszawie — główny gmach przy ul. Woronicza, a także studia TVP info przy placu Powstańców Warszawy, do tego walczyli o kontrolę nad redakcją Polskiej Agencji Prasowej, wpadali też z “kontrolami poselskimi” do centrali Polskiego Radia.

Teraz “dyżurują” wyłącznie w TVP na placu Powstańców — to ostatnie miejsce, gdzie nie weszły jeszcze nowe władze telewizji państwowej, bo broni się tam dawna ekipa TVP Info z nadania PiS. — Te dyżury stają się powoli fikcją, bo pojawia się na nich po 2-3 posłów na kilkugodzinne zmiany. Trzeba się będzie niedługo wycofać. Straciliśmy TVP, to przesądzone — mówi Onetowi wpływowy polityk PiS.

W PiS po wyborach zapanował chaos i marazm

Jednak z punktu widzenia PiS przejęcie przez rząd kontroli nad mediami państwowymi ma — przynajmniej na krótką metę — jedną zaletę: partia na nowo się zmobilizowała.

Po niespodziewanej utracie władzy w partii na kilka tygodni zapanował chaos, a część młodych polityków prawicy — takich jak Kacper Płażyński czy Marcin Ociepa — zaczęła dystansować się od decyzji Jarosława Kaczyńskiego. — Po wyborach panował całkowity marazm. Trudno mi było skrzyknąć 10 osób na spotkanie partyjne — opowiada Onetowi jeden z byłych członków rządu Morawieckiego.

Inny polityk PiS dodaje: — W prywatnych rozmowach wśród posłów słychać było nawet słowa podziwu dla Tuska, że wygrał, mimo iż cały aparat państwa był zwrócony przeciwko niemu.

Jednak nagła operacja rządu, obliczona na odbicie mediów publicznych z rąk PiS, ponownie zjednoczyła partię, dając jej nowe paliwo do mobilizacji wyborców. — Teraz mam dziesiątki zgłoszeń od ludzi gotowych do roboty partyjnej — zapewnia ten sam nasz rozmówca, który do niedawna nie był w stanie zebrać kilku osób.

Kaczyński idzie za ciosem — na przyszły czwartek 11 stycznia przygotowuje antyrządową demonstrację przed Sejmem, a w ciągu kilku tygodni chce zorganizować “konferencję wszystkich sił patriotycznych”, czyli kolejny w swym niemal 40-letnim politycznym życiu zjazd zjednoczeniowy prawicy. Zresztą spektakl, który ma pokazać jego ciągłą dominację na prawicy, zaczął już przed Nowym Rokiem — wchłonął partyjkę Republikanie Adama Bielana, a następna w kolejce jest Suwerenna Polska osierocona przez Zbigniewa Ziobrę, który zniknął z powodów zdrowotnych.

Kaczyński walczy o wygraną w tegorocznych wyborach

Politycy PiS liczą na to, że mobilizacji starczy do wyborów samorządowych (kwiecień) i europejskich (czerwiec), choć jednocześnie nie mają wątpliwości, że wygrać je będzie bardzo trudno. — Nawet jeśli dobrze wypadniemy w wyborach samorządowych na poziomie sejmików, to nikt nie będzie chciał z nami stworzyć koalicji. Dlatego wszystko, o czym możemy marzyć, to zachowanie władzy w 3-4 na 16 sejmików — mówi nam ważny polityk PiS. O wyborach prezydentów miast nawet nie wspomina — tu zawsze kandydaci PiS dostają łupnia.

Jednocześnie wybory samorządowe są krytyczne dla dalszych losów PiS. To dlatego, że część działaczy partii, ich rodzin, protegowanych i znajomych, właśnie traci pracę w instytucjach rządowych. Oni liczą na mandaty w samorządach i nowe miejsca pracy w samorządowych instytucjach i spółkach komunalnych. — Jeden sejmik to gigantyczny urząd pracy. Jeśli utrzymamy się tylko w 3-4 sejmikach, to wielu naszych ludzi w pozostałych regionach wyląduje na bruku. To będzie wstrząs dla struktur partii — mówi nasz rozmówca, poseł z południa Polski.

Po ostatnich wyborach w 2018 r. Kaczyński rządził w połowie z 16 sejmików, choć w wyniku konfliktów i rozłamów w ostatnim roku stracił kontrolę nad Śląskiem, Dolnym Śląskiem oraz Świętokrzyskiem.

Prezes PiS — jak słyszymy — nie ma wielkiej wiary w dobry wynik PiS w wyborach samorządowych. Ale za wszelką cenę chce — choćby minimalnie — zwyciężyć w wyborach europejskich. To miałby być sygnał, że wciąż potrafi wygrywać z Tuskiem, co miałoby go zabezpieczyć przed buntem w partii.

Do Europarlamentu chce kandydować cała wierchuszka PiS, w tym niedawni ministrowie tacy jak Przemysław Czarnek, Jacek Sasin czy Waldemar Buda. Umieszczenie ich na listach pomogłoby PiS osiągnąć lepszy wynik — tyle że Kaczyński na razie nie chce ich wszystkich puścić do Brukseli, obawiając się osłabienia PiS w Sejmie w sytuacji, gdy trzeba będzie walczyć z doświadczonym i sprawnym Tuskiem.

Są środowiska na prawicy, które mogą próbować podzielić PiS

Nawet gdyby prezes zmienił zdanie i zgodził się na wyjątkowo mocne, przetykane ministrami eurolisty PiS, to w niczym to nie zmieni politycznego znaczenia tych wyborów.

Co prawda wybory europejskie są efektowne — bo można je co do wyników porównywać z parlamentarnymi — ale skutków praktycznych nie mają żadnych. Miejsca w Parlamencie Europejskim dostanie kilkunastu, może dwudziestu polityków PiS — i to wszystko. Chleba dla pisowców w terenie od tego nie przybędzie.

Dlatego nasi rozmówcy z PiS ciesząc się ze wzmożenia w partii i wśród wyborców wywołanego wojną o TVP, przewidują, że prawdziwe wyzwanie dla Kaczyńskiego dopiero majaczy na horyzoncie. To utrzymanie jedności partii i zmobilizowanie jej na kolejne lata w opozycji — i to w sytuacji braku propagandowego wsparcia ze strony mediów państwowych. — Nie mam złudzeń, że PiS w obecnej formie, z 74-letnim Kaczyńskim na czele, już nie wróci do władzy. Tak uważa wielu ludzi na szczycie PiS, poza ślepo wiernymi prezesowi. Prawica musi się zmienić, jeśli znów chce wygrać wybory — mówi Onetowi jeden z czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości.

Według naszych rozmówców, dla Kaczyńskiego kluczowe będzie utrzymanie jedności partii do wyborów prezydenckich. To nie będzie proste — zwłaszcza młodsi politycy nie widzą już przyszłości przy prezesie. Wspomniany 39-latek Marcin Ociepa — były wiceminister obrony w rządzie Morawieckiego — nie pali się do “zjednoczenia” z Kaczyńskim. Właśnie rozpoczął kampanię promującą swe stowarzyszenie OdNowa, które współtworzą m.in. posłowie klubu PiS — Anna Dąbrowska-Banaszek oraz Krzysztof Cieciura, którego ojciec był posłem PSL. Uwadze Nowogrodzkiej nie uszło to, że Ociepa był pierwszym posłem klubu PiS, który wypowiedział się dla nowej TVP.

Kaczyński zdaje sobie sprawę, że są środowiska na prawicy, które — korzystając z wyborów prezydenckich — latem 2025 r. mogą próbować podzielić PiS i wylansować własnego kandydata. A to oznaczałoby koniec hegemonii Kaczyńskiego na prawicy i koniec PiS w dotychczasowej postaci.

 

https://twitter.com/RADIO_REBELIANT/status/1742268383939232038