PiS próbuje “docisnąć” media ze strachu. “Trzecia kadencja będzie oznaczać całkowitą rozprawę”

Redaktorki i redaktorzy czołowych gazet i portali w Polsce wystosowali list otwarty w obronie wolnych mediów. To reakcja na artykuły redaktorów naczelnych WP i Onetu, opisujące próby nacisków władz na ich redakcje. Jak przypomniała w TOK FM Justyna Dobrosz-Oracz, tego rodzaju działania PiS to nie nowość, a coś, co dzieje się już od 2015 roku. – Znów zaczęły się zakulisowe zabiegi. Widać, że władza się boi, rzutem na taśmę próbując docisnąć media – oceniła dziennikarka “Gazety Wyborczej”.

“Jako redaktorki i redaktorzy naczelni największych polskich mediów stajemy w obronie ich niezależności i deklarujemy nasze niepodważalne przywiązanie dla wartości dziennikarskich, takich jak obiektywizm, rzetelność i uczciwość dziennikarska” – tak brzmi początek listu otwartego, jaki we środę ponad 40 redaktorek i redaktorów czołowych gazet i portali w Polsce wystosowało w reakcji na ostatnie doniesienia szefów Wirtualnej Polski oraz Onetu.

W piątek 23 czerwca redaktor naczelny Wirtualnej Polski Paweł Kapusta wyznał, że obóz rządzący na różne sposoby chciał uzyskać wpływ na portal. O tym, że partia rządząca próbowała wywrzeć na niego nacisk, kilka dni wcześniej informował również Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. “Gdyby pana redakcja miała być naprawdę niezależna, to powołałby pan na stanowisko zastępcy redaktora naczelnego osobę, która odpowiadałaby za to, żeby w Onecie reprezentowany był punkt widzenia rządu. Ten człowiek nie powinien być jednak podległy panu, lecz bezpośrednio zarządowi firmy” – miał usłyszeć Węglarczyk od “ważnej osoby związanej z władzą”.

“Listy reporterów do odstrzału” krążyły po redakcjach już w 2016 roku

Poproszona o komentarz w tej sprawie dziennikarka “Gazety Wyborczej” Justyna Dobrosz-Oracz zaapelowała o to, by “nie dać sobie wmówić, że to jest coś, co zdarza się teraz”. Bo – jak podkreśliła gościni “Poranka Radia TOK FM”, “to dzieje się od momentu, kiedy w 2015 roku PiS publicznie mówił, że weźmie się za media”. – PiS od początku miał zamiar pacyfikacji niezależnych mediów i stworzenia z nich mediów zależnych. Z publicznych zrobiło tubę partii, co wszyscy widzimy. Politycy nie chcą odpowiadać na pytania, bo mają swoje media. Prywatne media chciały albo wykupić, bo były takie próby – także w stosunku do “Gazety Wyborczej” – albo ordynarnie przekupić, pompując tam kasę na reklamy – powiedziała dziennikarka.

Jak wspominała Justyna Dobrosz-Oracz, już w 2016 roku, czyli rok po dojściu PiS do władzy, słyszała o krążących po redakcjach “listach reporterów do odstrzału”. – Próbowano wyrzucić dziennikarzy z Sejmu, by odciąć dostęp do polityków partii rządzącej, co pozwoliłoby kontrolować władzy przekaz. Nikt nie widziałby ucieczek przed trudnymi pytaniami, bohaterów afer. Chciano nałożyć haracz na wolne media, był “lex TVN” – wymieniała gościni TOK FM w rozmowie z Maciejem Głogowskim.

“Metoda kija i marchewki”

Dziennikarka “Gazety Wyborczej” sięgnęła też pamięcią do 2015 roku, gdy trwała kampania prezydencka, a ona sama była jeszcze pracownicą TVP.  – Wydzwaniał do mnie sztab Andrzej Dudy i próbował dowiedzieć się, jaki paszkwil TVP szykuje na kandydata PiS-u. Bo nie mogli uwierzyć, że nikt nic nie szykuje. W głowie im się nie mieściło, że media publiczne nie były sztabem wyborczym władzy – opisywała Dobrosz-Oracz.

Zabiegi, które od 2015 roku PiS stosuje wobec dziennikarzy wolnych mediów, gościni TOK FM nazwała “metodą kija i marchewki”. Ta metoda, jak oceniła, stosowana jest do dziś. – Znów zaczęły się zakulisowe zabiegi. Widać, że władza się boi, rzutem na taśmę próbując docisnąć media. Dobrze, że naczelni mówią o tym głośno. Bo demokracja zazwyczaj umiera po cichu – stwierdziła w porannej audycji i zastrzegła, że “trzecia kadencja tej władzy będzie oznaczać całkowitą rozprawę z mediami“.