Tusk opozycji nie pomoże [OPINIA]

05.02.2021

Tomasz Lis wzywa opozycję do zjednoczenia, po raz kolejny czyniąc Donalda Tuska spinaczem staro-nowego projektu pod hasłem „wszyscy przeciw PiS”. Jeśli opozycja poważnie myśli o przejęciu władzy – co paradoksalnie nie jest oczywiste – to nie tędy droga. Recepta polegająca na „powrocie do przyszłości” nie doprowadzi do zmian z dwóch powodów. Po pierwsze, nie oferuje nic nowego. Po drugie, ponownie ustawia w roli „jednoczyciela” polityka należącego do przeszłości. Dodatkowo, Donald Tusk nigdy akurat nikogo szczególnie nie zjednoczył.

Marcin Zaborowski, Wojciech Przybylski

Donald TuskDonald Tusk – Daina Le Lardic / Isopix / East News

 

Dlaczego Tusk nie zbawi Polski?

Dla większości Polaków Tusk jest twarzą Polski sprzed 2015 r. kojarzoną m.in. z oszczędną polityką fiskalną i podnoszeniem wieku emerytalnego. Zwolennicy Platformy czy szeroko zdefiniowanej opozycji mają raczej pozytywną percepcję tego okresu, ale nawet wśród nich dominuje rozczarowanie decyzjami Tuska z 2014 i 2020 r. Przypomnijmy, że w 2014 r. Tusk porzucił krajową politykę i został przewodniczącym Rady Europejskiej. Można to było odebrać jako wyróżnienie dla Polski i wybitnego Polaka i tak też wielu zwolenników Platformy uczyniło. Ale nie da się ukryć, że była to też sytuacja, w której ambicje osobiste byłego premiera wzięły górę nad odpowiedzialnością za interesy kraju czy nawet własnej partii. Tusk zostawił bowiem Platformę Obywatelską w fatalnym stanie, podzieloną, bez silnego przywództwa i u progu zbliżającej się porażki wyborczej.

Wielu zwolenników Platformy tłumaczyło wtedy jeszcze zachowanie byłego premiera trzeźwą oceną sytuacji i dokonaniem w związku z tym racjonalnego wyboru. Sytuacja powtórzyła się jednak w 2020 r., kiedy zwolennicy opozycji oczekiwali, że Tusk stanie do walki o fotel prezydencki. Jednak, biorąc pod uwagę spore ryzyko przegranej z Andrzejem Dudą, Tusk wybrał pozostanie poza ringiem. Dzisiaj rola byłego premiera w polskiej polityce sprowadza się do publikowania uszczypliwych wobec PiS “tłitów” pisanych z bezpiecznego brukselskiego oddalenia.

 

Wybory, których Tusk dokonał w 2014 i 2020 r., są niewątpliwie racjonalne z punktu widzenia interesów osobistych, ale ucierpiał na nich autorytet polityczny byłego premiera. Przede wszystkim jednak Tusk kojarzy się Polakom z przeszłością i projektem politycznym, który ostatecznie przegrał.

Potrzeba nowego projektu

Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy jesienią 2015 r., oferując zerwanie z dotychczas obowiązującym „konsensusem liberalnym”. Do tego czasu w polskiej polityce dominował pogląd, że regulacyjna rola państwa powinna maleć, tak aby wyborcy mogli cieszyć się wolnością i nie mieć wobec rządzących zbyt wielu oczekiwań. Symbolem tej idei stała się reakcja premiera Włodzimierza Cimoszewicza na powódź stulecia w 1997 r. („trzeba było się ubezpieczyć”) czy słowa prezydenta Bronisława Komorowskiego podczas kampanii wyborczej w 2015 r., który radził młodym ludziom, jak przeżyć za 2 tys. zł. („trzeba zmienić pracę i wziąć kredyt”). Rząd PO-PiS nawet kiedy dokonywał gestów socjalnych, takich jak przedłużenie płatnego urlopu macierzyńskiego do 12 miesięcy, czynił to kosztem pracodawców. Nie szło to też w parze z inwestycjami państwa w budowę żłobków i przedszkoli.

W 2015 r. PiS przedstawił obywatelom wizję państwa opiekuńczego i empatycznego poprzez program 500+, wcześniejsze emerytury czy zwolnienia podatkowe dla młodych. Po raz pierwszy od 1989 r. państwo zaoferowało obywatelom konkretne materialne benefity. Dodajmy do tego antyemigracyjną retorykę i przywiązanie PiS do tradycji i oto otrzymujemy wizję państwa jako wspólnoty narodowej, w której rząd pochyla się z troską nad swoimi i (teoretycznie) zamyka drzwi dla obcych.

Cokolwiek byśmy na temat polityki społecznej PiS nie sądzili, nie da się ukryć, że reprezentowała ona i nadal reprezentuje spójną i odmienną od, obowiązującej do 2015 r., wizję roli państwa i relacji społeczno-gospodarczych. Nieustannie cieszy się ona poparciem 30-40 proc. społeczeństwa. Dodajmy do tego wodzowską strukturę partii, niepodważalny autorytet Jarosława Kaczyńskiego i skuteczną mobilizację wyborców, którym powodziło się gorzej w liberalnej Polsce. Prawo i Sprawiedliwość jest partią z wizją, silną organizacją i wiernym elektoratem, kierującym się nie tylko chłodną kalkulacją, ale również grą emocjami. Takiej partii nie da się pokonać tłumaczeniem Polakom, że za poprzednich rządów było lepiej i że obecna władza to „wiocha”, wstyd w Europie i na świecie.

Scenariusz odnowy

Z polityczną wizją PiS może wygrać tylko nowa wizja, taka która odnosi się do potrzeb dzisiejszej Polski. Mowa o kraju, który jest przecież różnorodny i nie żyją w nim jedynie pracujący w międzynarodowych korporacjach, komfortowo planujący swój dalszy awans społeczny mieszkańcy wielkich aglomeracji. Utrzymująca się od sześciu lat stała popularność PiS pokazuje jasno, że instrumenty państwa opiekuńczego przemawiają do dużej części społeczeństwa. To się raczej nie zmieni, choć prawdopodobny kryzys finansów publicznych może tę politykę poważnie ograniczyć. Z drugiej strony mamy do czynienia z niszczeniem państwa prawa, co nie zyskuje powszechnej aprobaty Polaków, choć protesty społeczne w tej sprawie maleją na sile. Podobnie dzieje się w sytuacji awantur polityków PiS z UE czy niszczeniu tzw. konsensusu aborcyjnego.

Wbrew tezom o głębokiej wojnie kulturowej w polskim społeczeństwie Polaków cechuje polityczny pragmatyzm. Bardziej niż efektownych haseł, oczekują sprawności i skuteczności instytucjonalnej. To powinna być pierwsza lekcja dla opozycji.

Wodzowski model przywództwa w partii i w państwie, podporządkowujący kolejne kwestie decyzji stojącemu na czele partii rządzącej polityka, nie przystaje do wizji państwa Polaków. Owszem, są momenty w historii, gdy wyborcy preferują silnego lidera w nadziei na zaprowadzenie porządku. Ten model jednak szybko się zużywa. Oczekiwania społeczne opierają się w dużym stopniu na utylitarnym kryterium – coś działa lub coś nie działa, a tym samym zapewnia lub nie zapewnia poczucia bezpieczeństwa i komfortu do realizacji wyższych wartości. Opozycja, demonstrując Reytanem swoją niemoc, radykalnie ogranicza swoje pole do zdobycia zaufania tych, których dobrobyt zależy od skutecznej działalności aparatu państwa.

Partie, które chcą wybrać przyszłe wybory, muszą sprostać oczekiwaniom dotyczącym sprawczości. Owa sprawczość w przypadku partii politycznych polega na przekonaniu wyborców, że są sprawne i zdecydowane w działaniu. Dla obecnej opozycji dowiedzenie własnej sprawczości jest pilniejsze niż określanie swoich priorytetów poprzez wartości fundamentalne w porządku aksjologicznym. Krótko mówiąc, dla większości wyborców ważniejsza jest zaradność, sprawność w działaniu niż gadanie o pryncypiach.

 

Pierwszym wyzwaniem dla niej jest w związku z tym nie to, co znajdzie się na sztandarach, ale to, jak przekonać wyborców, że niosąc jakiekolwiek sztandary nie potknie się w drodze do władzy. Opracowany przez nas scenariusz zatytułowany „Nowa demokracja”, opublikowany przez „Res Publikę”, zakłada, że mimo wielu wątpliwości opozycja dowiedzie swoich umiejętności organizacyjnych i zarysuje wspólny dalekosiężny, ale też realistyczny cel, jakim będzie sprawny rząd. Sprawny, a więc przekraczający granicę mitycznego imposybilizmu zarysowaną przez Kaczyńskiego, włącznie ze zmianami systemowymi. Tego celu nie da się osiągnąć przed 2025 r., kiedy z urzędu ustąpi w końcu prezydent Duda – bezpiecznik układu powołanego do życia za rządów PiS, chyba że po wyborach w Sejmie powstanie blok posiadający 2/3 głosów i zwykłą większość w Senacie.

Cel – Polska po 2025 r.

Z perspektywy dzisiejszej opozycji dopiero w kolejnych latach możliwe będą sprawne rządy parlamentarnej większości. Teraz jest zaś czas na zaplanowanie sposobu odbudowy instytucji demokratycznych. Z perspektywy czasu, w oczach opinii publicznej nie będzie to już odbudowa, ale zupełnie nowa – być może radykalna – reforma.

Mając na uwadze taką perspektywę, partie opozycyjne mają do wyboru udawać, że wybory planowane na 2023 r. znowu będą o wszystko, ale tak naprawdę będą one tylko przystankiem w długim marszu po odzyskanie siły sprawczej instytucji państwa i podmiotowości Polaków. We wspominanym scenariuszu opublikowanym w „Res Publice” piszemy o wspólnym uznaniu takiego celu przez partie opozycyjne, co jest fundamentem dalszej skoordynowanej pracy. W działaniach opozycji widać bowiem nie od dziś przede wszystkim reaktywność i brak inicjatyw – w zasadzie, pozostawanie w ławach opozycji jest wygodne!

Cel wybiegający poza doraźny interes – wygrana w wyborach – powinien przynajmniej nieco ostudzić emocje i sprzyjać budowaniu planów na wspólną listę wyborczą z trudną w negocjacjach, ale możliwą umową między koalicjantami uwzględniającą podział subwencji i wielopartyjny system dzielenia stanowisk w spółkach i instytucjach. Jeśli społeczeństwo – jak piszemy, pragmatycznie oceniające polskich polityków – dostrzeże, że partie umieją w końcu zadbać o własny interes, to być może nabierze też przekonania, że będą umiały także zadbać o wspólny interes Polski. Póki opozycja pozostaje w wirtualnych okopach obrony demokracji, do tej zasadniczej zmiany nie dojdzie.

 

O ile istnieje pole do jednoczenia opozycji, to nie będzie nim Polska sprzed 2015 r., ale nowy projekt konstytucyjny, nad którym siły opozycyjne mogą już dziś rozpocząć dyskusję, odbierając inicjatywę PiS-owi i stawiając warunki, dla przyszłych dezerterów od Jarosława Kaczyńskiego. Stan Polski w 2021 r. jasno wskazuje, że zmiana konstytucji jest potrzebna do przywrócenia elementarnego bezpieczeństwa demokratycznego – warunku naszej podmiotowości w świecie.

Nowa demokracja będzie musiała odnowić trójpodział władz, ale również dać instrumenty przywrócenia silnej roli Polski w UE, co nie stanie się w przyszłości bez członkostwa w strefie euro. Bez zmiany obecnej konstytucji przyjęcie przez Polskę wspólnej waluty europejskiej jest praktycznie niemożliwe. Z kolei bez tego kroku będziemy wypychani poza margines coraz silniej integrującej się strefy euro. Nie bez znaczenia jest wizja bliska decentralizacji władzy i oddanie jej w ręce samorządności lokalnej i regionalnej –najbardziej jak dotąd udanego kierunku reform po 1989 r.

Polska potrzebuje dalekosiężnego celu, jakim może być umownie projekt IV Rzeczypospolitej przystosowującej ją do realiów XXI w. Nie jest to jednak projekt dla polityków przeszłości.

Wojciech Przybylski, Prezes Fundacji Res Publica, redaktor naczelny środkowoeuropejskiej platformy Visegrad Insight

Marcin Zaborowski, redaktor naczelny Res Publiki Nowej, członek Zespołu Doradców Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej Senatu RP.

 

 

onet.pl