Dla kobiet walczących o wolność i śledztwo, które się nie kończy. 5 książek na weekend

Marta Górna, Anna S. Dębowska, Łukasz Kamiński, Michał Nogaś, Natalia Szostak, 
5 książek na weekend

5 książek na weekend

 

Znakomita, jednocześnie poetycka i brutalnie szczera, pełna okruchów wspólnego życia i prób zrozumienia tego, kim się jest, kiedy matki zabraknie. Książka “Bezmatek”, za którą Mira Marcinów odebrała w minionym tygodniu Paszport “Polityki”, to jedna z naszych propozycji w cyklu 5 książek na weekend.

“Bezmatek”, Mira Marcinów, Wydawnictwo Czarne, 2020

“To było w dawnych czasach, gdy na świecie panowała wszechobecna radość, a matki nie umierały” – pisze Mira Marcinów.

Na tematykę książki naprowadza nas już tytuł. Wbrew pozorom “bezmatek” to nie neologizm, a termin pszczelarski, stan, w którym w ulu brakuje królowej matki. Mira Marcinów pisze o żałobie po stracie rodzicielki. Temat, który w polskiej literaturze jest stale obecny – niedawno mierzyli się z nim Macin Wicha i Marek Bieńczyk, wcześniej chociażby Tadeusz Różewicz. Marcinów, choć ceni ich książki, nie do końca potrafiła odnaleźć swoje doświadczenia w pracach pisanych przez mężczyzn. Zrozumiała, że brakuje nam kobiecej narracji o tym, jak odejście matki przeżywa córka.

Ale “Bezmatek” to nie tylko rzecz o żałobie. Marcinów nie szczędzi w tej opowieści czarnego humoru. Pisze o relacji matki i córki. Śmierć nie przekreśla przecież wcześniejszych doświadczeń, a zmarłych nie zmienia w aniołki. Dzieciństwo narratorki nie było cukierkowe, jej matka borykała się z biedą i uzależnieniem.

Krótkimi, czasem jednozdaniowymi “rozdziałami” Marcinów tka opowieść o życiu i śmierci, o miłości i stracie. O niezwykle bliskiej relacji z datą ważności – “zaprzyjaźnić się z matką to słaby interes. Umrze przed nami. Zostawi. Zrani. Odejdzie”.

Znakomita, jednocześnie poetycka i brutalnie szczera książka, pełna okruchów wspólnego życia i prób zrozumienia tego, kim się jest, kiedy matki zabraknie. We wtorek autorka zdobyła za nią Paszport “Polityki” w kategorii Literatura.

 

– Dostałam tę nagrodę za opowieść o dwóch kobietach z małego miasta, córce i matce – mówiła ze sceny. – Paszport kojarzy mi się z wolnością. Chciałabym go zadedykować wszystkim kobietom, które wychodzą na ulice i walczą o wolność. Natalia Szostak

Mira Marcinów, 'Bezmatek', Wydawnictwo CzarneMira Marcinów, ‘Bezmatek’, Wydawnictwo Czarne Fot. materiały prasowe

“Kobieta w oknie”, A.J. Finn, przeł. Jacek Żuławnik, wyd. W.A.B., 2018

“Kobieta w oknie” to hołd dla klasycznych thrillerów w stylu Alfreda Hitchcocka. Główna bohaterka powieści. A.J. Finn (pseudonim literacki Daniela Mallory’ego, dla którego “Kobieta w oknie” była debiutem) na imię ma Anna Fox i cierpi na agorafobię.

Czas upływa jej na oglądaniu czarno-białych filmów z dreszczykiem, piciu ponad miarę i podglądaniu sąsiadów. Podobnie jak bohater hitchcockowskiego “Okna na podwórze” pewnego dnia przez swoje okno widzi popełnione u sąsiadów morderstwo. A przynajmniej gorąco w to wierzy.

Ofiarą zabójstwa jest kobieta, z którą Anna zdążyła się zaprzyjaźnić. Ale wszystko wskazuje na to, że nowa znajoma nie istnieje i nigdy nie istniała. Czy Anna wymyśliła ją pod wpływem halucynacji wywołanych alkoholem i psychotropami? A może rozwiązanie zagadki jest bardziej mroczne? Zdana na siebie musi walczyć z niechęcią policji i agorafobią. W tle majaczy tragedia, która doprowadziła Annę do zaburzeń.

“Kobieta w oknie” trzyma w napięciu. To sprawnie skonstruowany thriller, w którym nic nie jest tym, na co wygląda. Choć rozwiązanie tajemnicy jest nieco przewidywalne, to Mallory zapewnił czytelnikowi kilka niezłych zwrotów akcji. Całość klimatem przypomina klasyczne kryminały, co spotęgowane jest licznymi odniesieniami do starych filmów m.in. z Jamesem Stewartem i Jane Russell w rolach głównych. Na marginesie: imię i nazwisko tej ostatniej aktorki nosi kobieta, która zdaniem Anny została zamordowana.

“Kobieta w oknie” została już zekranizowana. Główną rolę gra kilkakrotnie nominowana do Oscara Amy Adams, a film w tym roku ma mieć premierę na serwisie streamingowym Netlflix. To świetny moment, żeby zapoznać się z literackim pierwowzorem. Marta Górna

„Podróż zimowa Schuberta. Anatomia obsesji”, Ian Bostridge, przekład Szymon Żuchowski, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 2019

Angielski tenor Ian Bostridge zdobył uznanie jako wykonawca repertuaru pieśniowego, od Schuberta do Brittena, nie stronił też od współczesnej muzyki operowej. Parę lat temu debiutował jako autor książki o słynnym cyklu pieśni Franza Schuberta „Winterreise”. Po polsku wydał ją w PWM w identycznej jak amerykański oryginał szacie graficznej. Trochę czasu już upłynęło, ale zdecydowanie warto do niej wrócić.

Rzadko się zdarza, aby fascynacja artysty danym dziełem wyraziła się w intelektualnej rozprawie. Sławni muzycy nie stronili od pióra: pozostawiali po sobie świetnie napisane pamiętniki (Paderewski, Niżyński, Prokofiew, Rubinstein), obfitujące w pikantne szczegóły lub refleksje o wykonywanym zawodzie i fenomenie muzyki.

Książka Iana Bostridge’a to erudycyjny szkic w 24 częściach, tylu, ile ma Schubertowski cykl „Podróż zimowa”. Zamiast luźno spisanych refleksji, mamy tu kulturoznawczą analizę każdej z 24 pieśni, wspartą imponującą bibliografią z zakresu historii kultury, literatury, sztuki i filozofii. Bostridge pisze np. o konotacjach kulturowych motywu rogu w pieśni „Die Post” i zmianie odczuwania przebiegu czasu wraz z pojawieniem się szybkich dyliżansów pocztowych.

Schubertowska „Podróż zimowa” do wierszy Wilhelma Muellera to arcydzieło na wskroś romantyczne, ale ta bolesna opowieść o odrzuceniu i samotności porusza także współczesnego odbiorcę, przy czym łatwo ją strywializować i widzieć w niej portret człowieka w głębokiej depresji, może nawet w psychozie. Tymczasem książka Bostridge’a ukazuje paletę kontekstów, przez które można odczytywać pieśni Schuberta, aby uświadomić sobie, czym był romantyzm i jak rozumiano samotność w kulturze europejskiej.

Znajomość muzyki jest przy tej lekturze niezbędna, na sucho nie smakuje tak dobrze, ale jeśli droga będzie odwrotna – od książki do Schuberta, tym lepiej. Anna S. Dębowska

„Dobry omen” Neil Gaiman, Terry Pratchett, przeł. Juliusz Wilczur-Garztecki, Jacek Gałązka, wyd. Prószyński i S-Ka, 2019

Zrealizowany na podstawie tej książki serial został oprotestowany przez jedną z amerykańskich organizacji chrześcijańskich, zanim wszedł na telewizyjne ekrany. Organizacja ta nie mogła się pogodzić, że w serialu Bóg przemawia kobiecym głosem (głosu użyczyła Frances McDormand). Pretensje zupełnie bez sensu przepadły, a serial nie tylko trafił na wizję, ale też świętował sukcesy. Przypomniała mi się ta historia po opublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. W Polsce niestety armia odmawiająca kobietom praw, dowodzona przez polityków, prezesów, księży jest wciąż na tyle silna, by zakazywać, gnębić, zastraszać.

A książka o której mowa, to „Dobry omen” pisarskiego turboduetu, czyli Neila GaimanaTerry’ego Pratchetta. Powoli zbliża się czas apokalipsy. Niebo i piekło szykują się do wojny, która zmiecie nasz świat, czterej jeźdźcy apokalipsy przebierają paluszkami, by siać zniszczenie. Ale nie zapominajmy, że całe to zamieszanie z apokalipsą dotyczy Ziemi, więc nic nie idzie, tak jak powinno. Powiem tylko, żeby zbyt wiele nie zdradzać, że po przyjściu na świat Antychryst, w  wyniku bałaganu i nonszalancji, trafia nie do tych rodziców, do których powinien. Jeśli do tego dodać dwóch aniołów, jednego o niebiańskiej, drugiego o piekielnej proweniencji, którzy tak się na Ziemi zasiedzieli, tak im się spodobało nasze zwykłe życie, że próbują zmyślnymi fortelami do końca świata nie dopuścić, to mamy gotowy przepis na niezły bałagan.

„Dobry omen” to literacki popis dwóch gigantów literatury fantastycznej. Widać bardzo wyraźnie, że pisząc wspólną powieść Gaiman i Pratchett doskonale się bawili. I ta ich radość jest zaraźliwa, książka podbiła serca tysięcy fanów na całym świecie, zainspirowała film, serial, spektakle teatralne i słuchowiska radiowe. Powieść ukazała się w 1990 roku. A w tym roku mija dwadzieścia lat od pierwszego polskiego przekładu. Łukasz Kamiński

“Kształt ruin”, Juan Gabriel Vásquez, przeł. Katarzyna Okrasko, wyd. Echa, 2020

Powieść rozpoczyna scena nieudanej kradzieży jednego z eksponatów (garnituru) z muzeum urządzonego w starym domu Jorge Eliecera Gaitana, kolumbijskiego prawnika i polityka, burmistrza Bogoty, ministra edukacji, jednego z najbardziej charyzmatycznych liderów Partii Liberalnej i kandydata na prezydenta. Padł ofiarą zamachu – w centrum stolicy Kolumbii – 9 kwietnia 1948 roku, co doprowadziło do wybuchu masowych protestów i zamieszek nazwanych “Bogotazo” – trwały 10 godzin, śmierć poniosło od 600 do 3000 osób, kolejne 450 było rannych. Garniturem chciał “zaopiekować się” Carlos Carballo, postać dość tajemnicza i przez wielu uznawana za oszusta, miłośnik teorii spiskowych, a także – czego w czasie lektury dowiaduje się czytelnik – ukochany student i powiernik ojca jednego z przyjaciół Vásqueza.

“Kiedy widziałem go po raz ostatni – zaczyna swą (o)powieść Vásquez – Carlos Carballo gramolił się do policyjnej furgonetki. Ręce miał skute kajdankami na plecach, głowę zatopioną w ramionach, a napis na dole ekranu informował o powodach jego aresztowania; próbował ukraść garnitur sukienny zamordowanego polityka. (…) i pamiętam, że pomyślałem wówczas o milionach telewidzów, którzy oglądają ze mną tę scenę, ale spośród nich wszystkich tylko ja mogłem, nie kłamiąc, powiedzieć, że nie jestem zaskoczony. (…) Ten garnitur z sukna Gaitán miał na sobie (…), gdy Juan Roa Sierra, sympatyzujący z nazizmem młody mężczyzna, który flirtował niegdyś z sektami różokrzyżowców i miał w zwyczaju rozmawiać z Dziewicą Maryją, czekał na niego przy wyjściu z kancelarii i z odległości kilku metrów oddał cztery strzały na środku uczęszczanej ulicy, w pełnym słońcu bogotańskiego południa”.

A gdzie i w jakich okolicznościach Vásquez miał okazję aż tak dobrze poznać Carballo, by nie zdziwiła go scena pokazana w telewizji? Autor “Kształtu ruin” umiejętnie i sprawnie wprowadza na scenę kolejnych bohaterów i nie czas tu i miejsce, by teraz zdradzać bardzo dokładnie sekwencję zdarzeń, bo dlaczegóż odbierać państwu przyjemność lektury, więc może w skrócie. Sytuacja rodzinna zmusiła Vásqueza, by na dłużej pozostał w Bogocie – wraz z żoną oczekującą bliźniaczek. Ciąża była zagrożona, M (żona pisarza) wymagała częstych konsultacji medycznych i tak, przypadkiem, autor spotkał Francisca Benavidesa, lekarza, z którym stopniowo się zaprzyjaźniał i który pewnego wieczoru zaprosił go do swojego domu na kolację. A tam czekał już Carballo, który wiedział o Vásquezie więcej, niż ktokolwiek (w tym sam zainteresowany) mógłby przypuszczać. Skąd? Z… lektury Garcii Marqueza! W autobiograficznej książce “Życie jest opowieścią” noblista notował przy okazji wydarzeń z kwietnia 1948 roku: “W sąsiednim departamencie Boyacá, słynącym ze swego historycznego liberalizmu i surowego konserwatyzmu, gubernator José María Villarreal – zatwardziała konserwa – nie tylko stłumił w pierwszych godzinach lokalne zamieszki [po zamachu na Gaitana – MN], ale w dodatku wysłał najlepiej uzbrojone oddziały na odsiecz stolicy”. Tą “zatwardziałą konserwą” był dziadek Vásqueza…

Carballo jest opętany misją rozwikłania zagadki zabójstwa kolumbijskiego polityka, a dziadek Benavidesa, zaprzyjaźnionego z Vásquezem lekarza, dokonywał – jak się nagle okazuje – sekcji zwłok Gaitana (po ekshumacji). Brakowało jednej kuli. Czy zatem faktycznie tylko jeden mężczyzna strzelał 9 kwietnia? A czy aby nie podobna sytuacja miała miejsce 22 listopada 1963 roku na ulicach Dallas? Co pokazał słynny film Zaprudera? Dlaczego nikt do dziś oficjalnie nie przyznał, że Oswald nie działał sam? Że do Kennedy’ego strzelano także z przodu? Czy mężczyzna ze wspomnień Marqueza nie jest kolumbijskim odpowiednikiem Jacka Ruby’ego? Co te zamachy łączy?

“Kształt ruin” to mistrzowskie połączenie wątków autobiograficznych, opisu ważnych zdarzeń z przeszłości Kolumbii (i nie tylko), spiskowych teorii, fragmentów literatury z najwyższej półki oraz prasowych artykułów, kroniki wojny domowej. To śledztwo, które w pewnym momencie zdaje się nie mieć końca, historia z zaskakującymi zwrotami akcji. Należy tę powieść czytać uważnie i nie ulegać wrażeniu, że wszystko już stało się jasne. Vásquez trzyma nas w napięciu do ostatnich stron! Michał Nogaś

Więcej o książce oraz wywiad Michała Nogasia z Juanem Gabrielem Vásquezem w lutowym numerze “Książek. Magazynu do Czytania”.

5 KSIĄŻEK NA WEEKEND – polecamy najlepsze książki do czytania nie tylko w weekendy

 

wyborcza.pl