“Stan Wyjątkowy”. Obajtek zwiał za granicę. Politycy PiS inwigilowani Pegasusem. Morawiecki chce być prezydentem

05.05.2024

Myślimy “Daniel” i od razu wszystkim nam uśmiechają się buzie. Jedni się cieszą, że Daniel Obajtek jako prawdziwie polski mąż stanu startuje z prawdziwie polskiej listy prawdziwie polskiego PiS do Europarlamentu, by tym kosmopolitom i lewakom w Brukseli dać do wiwatu. Inni się cieszą, bo każde kolejne doniesienia o bombastycznych rządach Obajtka w Orlenie są jak nowy odcinek wciągającego sitcomu, skrzyżowanie Tarantino z Klossem, przyprawione Janosikiem i Bareją. Są wreszcie tacy, którzy — podle i małostkowo — odliczają dni do momentu, gdy o godz. 6 rano służby przyjdą po pana Daniela, by wywieźć go do Berezy, Alcatraz czy innej Bastylii. Twórcy “Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz i Beata Lubecka wiedzą jedno: władza chce pana Daniela wsadzić, opozycja ochronić, a to wszystko oznacza, że czeka nas przedni serial.

Lubimy się przednio bawić, ale jedno nas niestety martwi. Z Orlenu zniknęło ponad 1,5 bańki. Bardzo dużej bańki. PONAD PÓŁTORA MILIARDA PLN!

Dla jasności i bez cienia żartów. Obajtek stworzył latem 2022 r. w Szwajcarii spółkę Orlen Trading Switzerland (OTS), na której czele postawił gościa z Bahrajnu, który przez Dubaj miał kupić ropę z Wenezueli — tyle, że ropy nie ma do dziś, a kasa trafiła do 25-letniego Chińczyka. Powtórzmy — Obajtek zapłacił ponad 1,5 mld i w zamian dostał wielkie nic. I proszę powiedzieć, że to nie jest maestria naszego Steva Jobsa z Pcimia.

“Istnieje potencjalne ryzyko nadużyć”. A Obajtek ma gdzieś ostrzeżenia orlenowskiej bezpieki

Postarajmy się rozłożyć tę operację na czynniki pierwsze, ale bez wielkich nadziei odnalezienia utopionej przez Obajtka kasy. Otóż w zeszłym roku OTS chciał kupić ropę w Wenezueli, korzystając z tego, że Amerykanie zawiesili sankcje na rząd w Caracas.

W tym celu władze OTS podpisały kontrakt z firmą z Dubaju, zawiadowaną przez młodego Chińczyka. W ramach zaliczki OTS przelał na konta spółki z Dubaju pieniądze na zakup wenezuelskiej ropy. Następnie OTS wyczarterowała tankowce i wysłała je do Wenezueli. Bezskutecznie — żadnej ropy nie było.

Żaden z sześciu tankowców nie został załadowany w terminie, a za każdy dzień ich postoju spółka musiała płacić. Od końca stycznia do połowy lutego było to łącznie 600 tys. dol. dziennie. W chwili zmiany przez nowy rząd władz OTS w połowie lutego całkowita kwota sięgnęła 30 mln dol — dla jasności, to tylko strata na pustym transporcie.

O spółce OTS dowiedzieliśmy się w marcu — wspomniał o niej premier Donald Tusk jako o przykładzie patologii rządów PiS. “Jest taka spółka OTS, założona przez Orlen mimo ostrzeżeń kierowanych pod adresem członków rządu Mateusza Morawieckiego. Jeżeli chodzi o charakter działalności i obsadę tej spółki, nie zdecydowano się na skuteczną interwencję” – mówił wówczas szef rządu. I dodał: “Istnieją uzasadnione obawy, że w związku z działalnością tej spółki Polska będzie narażona na bardzo poważne kłopoty”.

Szybko stało się jasne, o co chodzi. Otóż 10 kwietnia Orlen poinformował swoich akcjonariuszy, że — właśnie na skutek działalności OTS — zmuszony jest skorygować swoje wyniki finansowe o 1,6 mld zł w dół. Jednym słowem — spółka OTS została przekręcona na 1,6 mld zł.

Tak się składa, że Obajtek stworzył OTS mimo ostrzeżeń wewnętrznych służb bezpieczeństwa Orlenu. “Istnieje potencjalne ryzyko, że nie jest to projekt ekonomicznie uzasadniony z punktu widzenia biznesowego, ale umotywowany innymi przesłankami, które mogą świadczyć o materializowaniu się ryzyka nadużyć” — czytamy w ich raporcie. Autorzy ostrzeżeń wskazywali też na niewłaściwe zabezpieczenia spółki przed możliwością oszukania przez nieuczciwych kontrahentów. Bezpieka Orlenu krytykowała również wysokie wynagrodzenia dla managerów OTS, ustalane na podstawie średniej zarobków w bogatej Szwajcarii.

Charakterystyczne jest to, że spółka OTS została zarejestrowana w szwajcarskim kantorze Zug. Twórcy “Stanu Wyjątkowego” znają szwajcarski kanton Zug lepiej niż szwajcarskie zegarki (nie stać nas), sery (mamy zbyt poślednie podniebienia), czy czekolady (jesteśmy na diecie). Bywaliśmy tam, tropiąc przekręty polskich polityków już dobre dwie dekady temu.

Bo Zug = przekręty. To szwajcarski raj podatkowy — jeśli jakaś firma została zarejestrowana w Zugu, należy się mieć na baczności.

Samer time. Czyli Polak z Bahrajnu zarabia miliony w szwajcarskim Orlenie

W dodatku na prezesa OTS Obajtek wytypował legitymującego się polskim paszportem Samera A. z Bahrajnu. Wewnętrzne służby bezpieczeństwa Orlenu — a to w większości byli lub obecni ludzie specsłużb — ostrzegały Obajtka, że Samer A. jest podejrzewany o kontakty z terrorystyczną organizacją Hezbollah i zamieszany w nielegalny obrót ropą z Iranu. Dziś wiemy także, że Samer A. ma zarzuty dotyczące udziału w karuzeli VAT, czyli wyłudzeniach podatkowych.

Mimo to Samer A. został z nominacji Obajtka prezesem OTS z pensją rzędu 2 mln zł rocznie — czyli porównywalną z gażami prezesa Orlenu.

Obajtek w rozmowie z money.pl przekonuje, że przy zatrudnieniu Samera A. dochował wszelkich procedur. “Prawo szwajcarskie pod tym względem jest bardzo restrykcyjne, bardziej niż polskie. Sprawdzaliśmy więc niekaralność ludzi, zarówno w Polsce, jak i Szwajcarii, a także sprawdzało ich biuro bezpieczeństwa. Wprowadziłem w Orlenie taką zasadę, że wszyscy nowi pracownicy z top managementu mają być sprawdzani przez biuro bezpieczeństwa. I wtedy dostaliśmy notatkę z biura, że — cytuję — Samer A. to jest człowiek widmo, że tak naprawdę nic o nim nie ma” — mówił były prezes Orlenu w rozmowie z money.pl.

Szkopuł w tym, że to nieprawda — bo dziennikarz Onetu Jacek Harłukowicz, specjalizujący się w ujawnianiu nieprawidłowości w Orlenie, pokazał dokumenty, jakie od swych służb bezpieczeństwa dostał Obajtek. Dokumenty te nie pozostawiają wątpliwości: służby ostrzegały przed Samerem A. Swoją drogą, nawet gdyby — jak twierdzi Obajtek — służby nic nie były w stanie na temat pana Samera ustalić, gdyby rzeczywiście był jak widmo, to także to dyskwalifikowało go jako prezesa spółki orlenowskiej.

Kaczyński także ponosi odpowiedzialność za złodziejstwo w OTS. Bo był ostrzegany

Pan Daniel broni pana Samera nawet w obliczu gigantycznego manka w OTS. Obajtek przekonuje, że to błąd nowego zarządu — już z nadania rządu Tuska — który powinien poczekać na dostawy, albo starać się odzyskać kasę. Tyle, że dostawy dotrzeć miały w grudniu 2023 r. i styczniu 2024 r. — i nie dotarły. A kasę odzyskać będzie niełatwo, bo kontrahenci rozpłynęli się we mgle.

Wobec uporu Obajtka, służby ostrzeżenia w sprawie OTS z kantonu Zug i pana Samera ze wsi skierowały także do przedstawicieli rządu, na czele z ówczesnym wicepremierem do spraw bezpieczeństwa Jarosławem Kaczyńskim. Także bezskutecznie. W tym sensie Kaczyński ponosi odpowiedzialność za złodziejstwo w OTS. Przedstawiciele nowej władzy sugerują, że grozi mu za to odpowiedzialność karna.

Zresztą pewnie nigdy byśmy się o wtopie z OTS i panem Samerem nie dowiedzieli, gdyby nie zmiana władzy. Bo upadek rządów PiS i ucieczka Obajtka z Orlenu otworzyła, jakby to powiedział Lech Wałęsa, puszkę z Pandorą.

Właściwie niemal codziennie słyszymy o tym, co od powołania na prezesa w 2018 r. wyczyniał Obajtek — odwołany już po zmianie władzy, ale jeszcze przez pisowską radę nadzorczą Orlenu, coby przytulić sutą odprawkę.

Kaczyński został omotany przez Obajtka. Wieczysty prezes PiS uważa byłego prezesa Orlenu za ofiarę reżimu Tuska

Powiedzmy to wprost. Kaczyński został omotany przez Obajtka. Wieczysty prezes PiS uważa byłego prezesa Orlenu za ofiarę reżimu Tuska i z wdzięczności za to, co Obajtek zrobił dla Polski (czytaj: dla PiS) przyznał mu wysoką lokatę w bębnie losującym fotele europosłów.

“Jedynka” na liście na Podkarpaciu, tradycyjnie pisowskich regionie, to gwarancja mandatu. O ile innymi kontrowersyjnymi kandydatami — Jackiem Kurskim, Maciejem Wąsikiem czy Mariuszem Kamińskim — Kaczyński intensywnie rotował ze względu na konflikty wewnątrz partii wokół ich startu, to Obajtek od początku miał obiecane Podkarpacie — i nikt nigdy nie zgłaszał o to pretensji. To dlatego, że wewnętrzne badania PiS pokazały, że Obajtek jest dla elektoratu herosem, zostawiając w tyle Kamińskiego, Wąsika, a o Kurskim nie wspominając — bo na jego widok nawet część elektoratu PiS donośnie warczy.

Obajtek miał w Orlenie eldorado — zarabiał dobre 2 mln rocznie, był głównym sponsorem polskiego sportu i PiS-u, bo zatrudniał rodziny polityków PiS w niezliczonych spółkach zależnych i pomagał partii w kampanii manipulując cenami benzyny. Wielbili go więc wszyscy. A mimo to chłop jest niezadowolony. Poskarżył się niedawno: — Ja dziękuję Bogu, że już nie jestem prezesem Orlenu. Wytrzymałem w tym piekle 6 lat. To jest g***o, które śmierdziało od czasów WSI i wszystkich innych służb. Nikt nie wchodził tak głęboko w transakcje w Orlenie i wokół niego, bo albo nie miał o nich pojęcia, albo się po prostu zwyczajnie bał.

Zarząd na wygnaniu. Prezesi Orlenu rozpierzchli się po świecie

Pan Daniel się nie boi. Dlatego — podobnie jak jego najbliżsi kumple z zarządu Orlenu Adam Burak i Michał Róg — po zmianie władzy ewakuował się za granicę. Nie pojawił się nawet na niedawnej prezentacji eurolist PiS, z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. Obajtek był jedyną “jedynką”, które zabrakło. Zabrakło też mazowieckiej “dwójki” Jacka Kurskiego, ale — jak słyszymy — w tym przypadku w grę wchodziły kwestie zdrowotne.

Prokuratura już w marcu zrobiła Obajtkowi kipisz w licznych domach i mieszkaniach. Wiele wskazuje na to, że Obajtek ukrywa się na Węgrzech, zakładając, że kumpel PiS Viktor Orban — któremu sprzedał część stacji Lotosu — nie zrobi mu krzywdy. Po wejściu do Europarlamentu będzie miał przynajmniej immunitet i proste zatrzymanie go na granicy nie będzie możliwe.

Morawiecki w teatrzyku Orbana, czyli PiS przeprasza się z prorosyjskim satrapą

Do Budapesztu pielgrzymuje także Mateusz Morawiecki. Były premier zapomniał urazę wobec prorosyjskiego lidera Viktora Orbana i wystąpił jako gość na organizowanym przez niego zlocie protrumpowskiej prawicy europejskiej CPAC.

To smutne obserwować Morawieckiego w teatrzyku Orbana, który nie tylko kreuje się na głównego krytyka UE i sojusznika Trumpa w Europie — ale przede wszystkim wciąż flirtuje z Putinem.

Morawiecki ewidentnie szuka możliwości, by pokazać, że wciąż liczy się za granicą — mimo utraty władzy. Przed Budapesztem odwiedził Brukselę.

To element jego planu politycznego — właśnie ogłosił wszem i wobec to, co zapowiadaliśmy w “Stanie Wyjątkowym” od kilku miesięcy: że chce wystartować w wyborach prezydenckich. My tu czujemy rękę wiceprezydenta Marcina Mastalerka, który kreśli dokładnie taki scenariusz: starcie Tuska z Morawieckim w drugiej turze prezydenckiego wyścigu.

Mastalerek wychodzi z prostego założenia, że jeśli Tusk będzie chciał wystartować, to nikt go nie zatrzyma — ani marzący o prezydenturze od dekad Rafał Trzaskowski ani cała Platforma. Dalej — wedle tej logiki — Tusk na pewno wejdzie do drugiej tury, bo elektorat PO jest na tyle liczny, że jest taka gwarancja.

W tej sytuacji — wciąż kreślimy scenariusze Mastalerka — PiS musi wystawić polityka już rozpoznawalnego, aby zmobilizować swój elektorat. Mastalerek sprawdził rezultaty Morawieckiego w wyborach do Sejmu i wychodzi mu, że były premier bije na głowę osobistymi wynikami wszystkich polityków PiS, w tym samego prezesa.

Dlatego zdaniem Mastalerka, Morawiecki powinien zostać wystawiony w wyborach prezydenckich.

Morawiecki na prezydenta. Duda tego chce, ale Kaczyński na razie osłabia byłego premiera

Inna rzecz, że myślenie Mastalerka jest spaczone z dwóch powodów. Po pierwsze, Duda ma sojusz z Morawieckim — w tym sensie lansowanie byłego premiera jest pochodną politycznego układu, a nie tylko chłodnej kalkulacji. Pamiętać należy, że w PiS silna jest fakcja przeciwników Morawieckiego. Dość powiedzieć, że ludzie ex-premiera dostali mało miejsc na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego, a w dodatku współpracowników Morawieckiego nie ma w ścisłym sztabie wyborczym, co jest dowodem na to, że ma ograniczone wpływy w partii.

A po drugie, Mastalerek pała żądzą zemsty na Kaczyńskim, który usunął go w 2015 r. z list wyborczych — mimo że był wówczas architektem podwójnego zwycięstwa wyborczego PiS. A zatem Mastalerek kreśli takie scenariusze, w których to prezes najpierw traci kontrole nad wyborem kandydata prezydenckiego PiS, a w efekcie jest wypychany na emeryturę i zastępowany przez tandem pisowskich 50-latków, czyli Morawieckiego i Dudę, przy których on sam, Mastalerek, pełni rolę szarej eminencji.

Prezes ani myśli się poddawać. Zapowiada, że to on wyłoni kandydata na prezydenta i wprost mówi, że chce poprowadzić partię do kolejnych wyborów parlamentarnych w 2027 r. Zapowiada także kompleksową zemstę na Tusku, gdy PiS wygra wybory.

Kluczowe będą wyniki wyborów europejskich — widać, że Kaczyński postawił na totalną konfrontację. Dlatego startuje cała masa czołowych polityków PiS, w tym tak kontrowersyjne persony jak Obajtek, Kurski, Kamiński i Wąsik. “Listy do europarlamentu to będą listy śmierci” — stwierdził prezes PiS w internetowym “Magazynie Anity Gargas”. “Listy będą bardzo mocne. Wszystko, co możemy rzucić do walki, będzie rzucone.”

Prezes PiS przyznaje jednocześnie, że ostra, negatywna kampania poprawia wyniki PiS.

Mimo bezpiecznego wyniku w wyborach samorządowych, Kaczyński nie może spać spokojnie i by zachować kontrolę nad PiS do kampanii prezydenckiej, musi zdobyć dobry rezultat w wyborach europejskich.

A zatem będzie jeszcze ostrzej i bardziej negatywnie.

Duda chce mieć wpływ na wybór polskiego komisarza w UE. A Tusk nie chce, żeby miał

Prezydent Duda próbuje pomagać Morawieckiemu, wchodząc w starcia z Donaldem Tuskiem. Zdaniem autorów “Stanu Wyjątkowego” to ryzykowne — formalnie prezydent jest głową państwa, ale w praktyce więcej instrumentów władzy ma premier i przy otwartym konflikcie Dudzie ciężko będzie walczyć z Tuskiem. Na razie panowie wymieniają kuksańce, o niewielkiej sile rażenia.

Duda wezwał Tuska na spotkanie z okazji rocznicy wstąpienia do UE, by przekazać mu, jaki ma pomysł na polską prezydencję w Unii na początku 2025 r. Tusk nie przyszedł — formalnie jest chory, choć niektóre spotkania odbywa. Wygłosił za to na Twitterze hołd dla polityków, którzy wprowadzili Polskę do Unii, w którym zupełnie przypadkiem wspomniał o “tych, którzy psuli i psują, a dzisiaj przed kamerami stroją dumne miny”.

Ale ten pojedynek na miny może doprowadzić do otwartej wojny. Pod koniec swych rządów — na wszelki wypadek, gdyby przyszło oddać władzę — PiS wprowadziło przepisy, wedle których rządowy kandydat na polskiego komisarza w UE musi zostać zatwierdzony przez prezydenta. Duda już wysyła sygnały, że wzywa na audiencję i oczekuje atencji. “Wierzę w to, że uda się wspólnie z rządem wybrać takie osoby, które będą nas reprezentowały godnie, które będą przede wszystkim obiektywnie, znakomicie merytorycznie przygotowane do tego, by prowadzić sprawy europejskie, oczywiście z uwzględnieniem polskich interesów” — mówi prezydent.

Wiceprezydent Mastalerek mówi bardziej otwarcie — jeśli szef MSZ Radek Sikorski hurtowo wytnie kilkudziesięciu ambasadorów z nadania PiS, to Duda nie zgodzi się na jego wyjazd do Brukseli. A Sikorski przymierzany jest do fotela nowego komisarza UE do spraw obronności — jeśli taka teka powstanie.

Według informacji “Stanu Wyjątkowego” cała ta sytuacja grozi poważnym kryzysem, bo premier nie zamierza się przejmować sprzeciwem Dudy — uważa, że pisowska ustawa jest niekonstytucyjna.

Odreagowują wściekłość na partyjnych nasiadówkach. Inwigilowani Pegasusem pisowcy nie darują Kamińskiemu i Wąsikowi

Swoją drogą Donald Tusk, obserwując sytuację w PiS może zacierać ręce. Wierchuszkę partii elektryzują wezwania do prokuratury. Nie, pisowcy wiedzą, że czas rozliczeń jeszcze nie nadszedł — mimo wielu szumnych zapowiedzi Prokuratora Generalnego Adama Bodnara i jego prawej ręki Prokuratora Krajowego Dariusza Korneluka. Pisowcy wiedzą, że każdy towarzysz, który teraz dostaje wezwanie do prokuratury, niechybnie usłyszy tam, że był inwigilowany Pegasusem. Wedle ustaleń twórców “Stanu Wyjątkowego” pegasusowe wezwania dostali już Ryszard Terlecki, Marek Kuchciński, Marek Suski oraz Krzysztof Sobolewski.

Wszyscy dla dobra partii publicznie milczą. Ale odreagowują wściekłość na partyjnych nasiadówkach. Przyłożyliśmy ucho: nie darują tego Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi, czyli swym własnym kumplom, szefom specsłużb w rządach PiS. I, mówiąc szczerze, właśnie na to liczymy — wszak lubimy dobrą zabawę.