Arkadiusz Kierys

Podróż do Ciemnogrodu. Polska na drodze do czasów kontusza, wygolonych głów i portretów trumiennych

 

Dla prof. Przemysława Czarnka nauczanie historii w szkołach jest tożsame z krzewieniem wiary katolickiej - 'tego, co buduje naród polski od 1055 lat' (mówił o tym na falach Polskiego Radia)

Dla prof. Przemysława Czarnka nauczanie historii w szkołach jest tożsame z krzewieniem wiary katolickiej – ‘tego, co buduje naród polski od 1055 lat’ (mówił o tym na falach Polskiego Radia) (Fot. Kamila Pitucha / Agencja Gazeta)

 

Troska władzy o byt narodowy opiera się więc na walce z tęczą, konstytucją i “ideologią” LGBT. Filarami tych zmagań są rodzice (wyznawcy jedynej prawdziwej wiary katolickiej) i kuratorzy oświaty (tegoż samego wyznania) – patronuje im ministerstwo i prokuratura (także prawowierni).

(Arkadiusz Kierys, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Nauczyciel w Uniwersyteckim Liceum Ogólnokształcącym w Toruniu)

W październiku 2019 roku kujawsko-pomorska wicekurator oświaty Maria Mazurkiewicz w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl porównała walkę o równouprawnienie osób LGBT z niedawnymi jeszcze prawami osób palących papierosy.

„Palący uważali, że ogranicza się ich wolność i nakłada na nich ograniczenia – mówiła Mazurkiewicz. – Tutaj mamy do czynienia z podobną sytuacją. Ci, którzy walczą o wolność dla przedstawicieli innych orientacji seksualnych, ograniczają wolność tych, którzy nie zgadzają się z głoszonymi przez nich hasłami. Ewidentnie ma tu miejsce manipulowanie konstytucyjnym prawem do wolności”.

W dalszej części wypowiedzi nie dowiedzieliśmy się jednak, jak prawo do wspólnego życia osób homoseksualnych ogranicza pożycie osób heteroseksualnych ani w jaki sposób prawo do dziedziczenia po partnerze homoseksualnym pozbawiałoby tego samego prawa małżeństwo katolickie. Zabrakło też ewidentnych przykładów „ewidentnego” manipulowania konstytucyjnym prawem do wolności przez przedstawicieli innych orientacji seksualnych.

Egzorcyzmy, czyli hajcujemy

Bardziej znana kurator województwa małopolskiego Barbara Nowak w Telewizji Republika zapowiedziała ofensywę tęczowych terrorystów i zarazem przed nią ostrzegła. Co tam ofensywę, z dalszej części wypowiedzi dowiedzieliśmy się, że chodzi o prawdziwą inwazję: do „wkraczania bezpośrednio do szkół, do sięgania po nasze dzieci, zupełnie bez żadnej otoczki”. I znowu nie doczekaliśmy się końca narracji, nie wiemy więc, czy dzieci te posłużą do oddania krwi na macę, czy na ofiarę podczas satanistycznej mszy, czy też oddane będą w czułe ramiona księży-katechetów. Ostatnia możliwość przewidziana została przez panią kurator już wcześniej, uznała bowiem działania na rzecz osób nieheteronormatywnych za „propagowanie pedofilii”, za co zresztą doczekała się reakcji Rzecznika Praw Obywatelskich.

Rok 2019 można śmiało nazwać „Rokiem Potterowskim”, w niedzielny wieczór ostatniego dnia marca na stosie przed jednym z kościołów gdańskich spłonęły egzemplarze Harry’ego Pottera i innych pogańskich atrybutów (w tym parasolka Hello Kitty). Palenie odbyło się w ramach rekolekcji, a więc w czasie wolnym od nauki szkolnej; podczas tych swoistych zajęć praktycznych młodzi wyznawcy Kościoła katolickiego uczyli się stawiać czoło „zagrożeniom duchowym”. Egzorcyzmom patronowała Fundacja SMS z Nieba, która w swoim statucie ma zapisane głoszenie Słowa Bożego i rozpowszechnianie myśli Świętych Kościoła Katolickiego.

Zarówno ksiądz podtrzymujący ogień, jak i sama fundacja umieścili zdjęcia płonącego stosu w mediach społecznościowych, duchowny podpisał je hasztagiem „hajcujemy”.

Nie minęło pół roku, a dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Lisowie otrzymała petycję od części rodziców, a w niej żądanie usunięcia z listy omawianych lektur książki Joanne Rowling „Harry Potter i kamień filozoficzny” z uzasadnieniem:

„Jest to książka, która dokładnie opisuje praktyki okultystyczne, inicjacyjne, ezoteryczne, a nawet satanistyczne. […] Szkoła Hogwart, przedstawiona w książce, jest zamkniętym światem przemocy i grozy, przekleństw i uroków. Świat ludzi jest poniżany, natomiast świat czarodziejów i czarownic jest gloryfikowany, przez co jest to zaproszenie młodego czytelnika nudnego świata ludzi do ciekawego, pełnego przygód świata okultystycznego”.

Dyrekcja i grono pedagogiczne ostatecznie uległo, możliwość interwencji kuratoryjnej lub nawet prokuratorskiej wystarczyła, by szkoła wycofała się z „praktyk okultystycznych”.

Ale i kuratorium czasami bywa adresatem reprymendy – ze strony ministerialnej, tyle tylko, że nie chodzi o Ministerstwo Edukacji, a Sprawiedliwości. Do Warszawy bowiem wpłynął donos na szkołę podstawową w Bydgoszczy; powodem było logo placówki w kolorach tęczy. Ministerstwo skierowało sprawę do Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy, a ta zwróciła się do dyrekcji z serią pytań: kto wymyślił, kto projektował i kto wykonał nieszczęsny znak? A jaki związek ma z tym kuratorium oświaty? Ano ma, bo przez swoje „niedopełnienie obowiązków służbowych” dopuściło do zatwierdzenia tęczowego logo i na domiar złego jeszcze słów hymnu tejże szkoły. „Rzucamy to, co złe, za siebie – brzmi najważniejszy fragment – zaczarujmy tolerancji słowa. Promienie słońca w uśmiechu, trzymamy ciepło naszych serc w dłoniach”. Nawiązanie do słońca okazało się „publicznym znieważeniem Narodu Polskiego w odniesieniu do jego tradycji chrześcijańskich”, choć niektórzy twierdzą, że nie chodzi tu o „słońce”, lecz tak naprawdę o „tolerancję”, która – jak wiemy – znieważa naród i Kościół w sposób niewyobrażalnie kolorowy.

Dla łódzkiego kuratora oświaty Grzegorza Wierzchowskiego nie pandemia koronawirusa i trudny okres nauczania online był najważniejszym problemem edukacji szkolnej, lecz inny wirus – „wirus LGBT” – pandemia dehumanizująca młodych ludzi.

To nie są przypadkowe działania – mówił w audycji „Rozmowy niedokończone” TV Trwam – to nie przypadek, że te działania są ukierunkowane na młodego człowieka. Jeśli ktoś w to nie wierzy, ma wątpliwości – bo ja nie mam wątpliwości – to niech popatrzy, co się dzieje za naszą zachodnią granicą, np. w Niemczech. W tej chwili jest tam obowiązkowa permisywna seksedukacja, gdzie w szkołach, w podręcznikach znajdują się np. ćwiczenia, że dzieci mają zaprojektować dom publiczny i swoją rolę w tym domu albo jako osoba prowadząca ten dom, albo ktoś, kto w nim pracuje.

Wydawało się, że słowa te stały się powodem utraty stanowiska przez pana kuratora, tymczasem rzeczywiście oddał on fotel w łódzkiej oświacie, ale by awansować na cenzora podręczników do historii, WOS-u i języka polskiego w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Należy on do zespołu „ekspertów”, którzy po przewertowaniu kilkunastu woluminów doszli do głębokich konkluzji: zamienić liberalizm na konserwatyzm, lewicę na prawicę, a nazistów na Niemców. Poza tym za mało Jana Pawła II (co oczywiste, bo jego nigdy za dużo). Warto zaznaczyć, że oprócz wspomnianego byłego kuratora do zespołu należy cała kolonia lubelska: radny PiS z Lubina, akademicy KUL-u i UMCS, pracownik IPN i nauczyciel historii lubelskiego liceum.

Portret trumienny Polaków

Walka z wirusem, pandemią, a przede wszystkim ideologią zmusza kierownictwo narodowej oświaty do czujności i szukania sposobów profilaktyki. Tak na przykład, gdy okazało się, że akcja Kampanii przeciw Homofobii prowadzona w szkołach – zwana potocznie „Tęczowym Piątkiem” – ma miejsce cyklicznie w ostatni piątek października, w tym terminie natychmiast zorganizowano kontrakcję pod tytułem „Szkoła Pamięta”. MEiN zachęca dyrektorów i nauczycieli, by tego dnia wraz z uczniami wychodzili ze szkół na okoliczne cmentarze i porządkowali kwatery zasłużonych obywateli regionu. A jeśli to za mało, można jeszcze zaprosić do placówki „lokalnego bohatera, by podzielił się swoimi wspomnieniami”. (Młodzież transpłciowa czy homoseksualna nie może w tym czasie podzielić się swoimi wspomnieniami – zdecydowanie za mało bohaterskie).

Troska władzy o byt narodowy opiera się więc na walce z tęczą, konstytucją i „ideologią” LGBT

Filarami tych zmagań są rodzice (wyznawcy jedynej prawdziwej wiary katolickiej) i kuratorzy oświaty (tegoż samego wyznania) – patronuje im ministerstwo i prokuratura (także prawowierni). Budowanie grozy, poczucia oblężenia i zagrożenia złem płynącym od ludzi o odmiennych preferencjach seksualnych wydaje się nie tylko podstawową formą walki, ale przede wszystkim misją zawodową osób postawionych na szczycie polityki edukacyjnej.

Na jej czele stoi prof. Przemysław Czarnek, były wojewoda lubelski, dla którego nauczanie historii w szkołach jest tożsame z krzewieniem wiary katolickiej – „tego, co buduje naród polski od 1055 lat” (mówił o tym na falach Polskiego Radia).

Dlatego też stawia na badania, które udowodnią nieskazitelną i bohaterską historię narodu polskiego, i tylko takie publikacje będą mogły liczyć na pomoc państwa; inne, niezależne, nawet na wysokim poziomie naukowym, będą mogły jedynie szczycić się mianem – ukutym przez ministra – „antypolskiego szmatławca”. Tylko filister na urzędzie eliminuje człowieka ze wspólnoty kierując się prostym (żeby nie powiedzieć prostackim) kryterium; wystarczy do tego inny język, inne nabożeństwo, inna dieta. Takich obywateli w polskim sanktuarium nie akceptuje się, a strażnicy narodowej edukacji są od tego, by ci inni poczuli się pozbawieni prawa przynależności do grona pełnowartościowych obywateli.

Ach! Ileż bym dał za człowieka stojącego na czele polskiej oświaty, którego intelekt i erudycja dorównywałaby Stanisławowi Kostce Potockiemu. Ten człowiek renesansu w epoce oświecenia, pionier archeologii, historyk sztuki, architekt i twórca parku angielskiego w Wilanowie, a przy tym pisarz i wybitny polityk – pracował niestrudzenie nad narodowym systemem kształcenia, najpierw w Izbie Edukacyjnej Księstwa Warszawskiego, a później w Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Królestwa Polskiego. Misja jego zakończyła się wraz z publikacją traktatu „Podróż do Ciemnogrodu”, gdzie – jak nietrudno odgadnąć – poddał krytyce polski fanatyzm religijny i ciemnotę kleru. Biskup krakowski, a później prymas Jan Paweł Woronicz doniósł na ministra do cara Aleksandra I i tak zakończyła się misja edukacyjna hrabiego, który zdążył jeszcze stworzyć sieć szkół elementarnych i Uniwersytet Warszawski.

Co do kwestii hymnu z kolei, byłbym na miejscu czujnych rodziców (o kuratorach nie wspominając) nieco ostrożniejszy.

Tak dla przykładu słowa naszej najważniejszej pieśni narodowej ułożył mason i przeciwnik sojuszu ołtarza z tronem – Józef Wybicki; a umieścił on w pieśni innego wolnomularza, a przy tym bardziej Niemca niż Polaka – generała Jana Henryka Dąbrowskiego.

Ten ostatni, zanim stworzył Legiony Polskie we Włoszech, służył u Tadeusza Kościuszki podczas insurekcji 1794 roku, a więc u człowieka, który zasłynął deklaracją: „Niepodobna być zarazem dobrym katolikiem i dobrym Polakiem”, czym dał jasno do zrozumienia, że interesy Kościoła i państwa są ze sobą sprzeczne i najczęściej powodują upadek ducha narodowego, a to z kolei prowadzi do upadku kraju, czego przykładem rozbiory. Naczelnik Powstania traktował z szacunkiem wszystkie nacje dawnej Rzeczypospolitej: Polaków, Litwinów, Rusinów, Żmudzinów. Z własnej inicjatywy powołał pod broń Pułk Lekkokonny Starozakonny (czyli żydowski) pod dowództwem płka Berka Joselewicza. Po upadku powstania Joselewicz trafił do Dąbrowskiego i służył w Legionach Polskich, walczył w słynnej „bitwie trzech cesarzy” pod Austerlitz, a zginął broniąc Księstwa Warszawskiego pod komendą ks. Józefa Poniatowskiego (kobieciarza i kolejnego masona). Tak więc naszego honoru narodowego w okresie początku zaborów bronili: mason, Niemiec, Żyd i playboy.

Może warto też przy okazji przypomnieć, że Komisja Edukacji Narodowej, którą się szczycimy jako pierwszym ministerstwem oświaty w Europie (a może i na świecie), wypływała z ducha oświecenia i powstała na gruzach zlikwidowanego zakonu jezuitów. Była nastawiona na walkę z klerykalizmem, prowincjonalnym światopoglądem i skansenem intelektualnym Sarmatów – „prawdziwych” katolickich patriotów. Oby cofanie Polski do czasów kontusza i wygolonych głów nie skończyło się wspólnym portretem trumiennym.

Piece trzeba odpalić

– Piece trzeba odpalić. I puścić kominem tę zarazę LGBT! Inaczej się nigdy zdrajców nie pozbędziemy – mówił jeden ze zwolenników Andrzeja Dudy podczas mityngu prezydenckiego w 2020 roku.

– Jakie piece? O czym pan mówi? – pytał Dawid Krawczyk, dziennikarz podążający kampanijnym szlakiem (w Świętokrzyskiem).

– Dobrze pan wiesz jakie. Ale ja panu powiem, bo się nie boję. Auschwitz!

Dlaczego ten człowiek tak otwarcie i publicznie mówił o eksterminacji osób nieheteronormatywnych? Może na to pytanie powinni odpowiedzieć: nasz minister i kuratorzy oświaty odpowiedzialni za narodową edukację; chyba że do krematoriów Oświęcimia wjeżdżały wózki nie z ludzkimi zwłokami, tylko najczystszą ideologią.

 

wyborcza.pl