Jest raport NIK o wyborach kopertowych. Banaś idzie na zwarcie z PiS

Wojciech Czuchnowski, Agnieszka Kublik, 

 

Premier rządu PiS Mateusz Morawiecki i minister Jacek Sasin w sali plenarnej. Warszawa, Sejm, 13 listopada 2019 r.

Premier rządu PiS Mateusz Morawiecki i minister Jacek Sasin w sali plenarnej. Warszawa, Sejm, 13 listopada 2019 r. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

 

Wyrzucone pieniądze, polecenie premiera bez podstawy prawnej i kłopoty wynikające z niesuboordynacji ministrów Sasina i Kamińskiego – raport NIK o kopertowych wyborach prezydenckich z 10 maja jest już gotowy. Izba zamierza go pokazać pod koniec miesiąca.

 

Planowane na 10 maja wybory prezydenckie pochłonęły miliony złotych. Pod lupą NIK były od lipca zeszłego roku. Kontrolerzy w trybie doraźnym sprawdzali, ile wydano na organizację głosowania oraz jakie były podstawy prawne wyborów.

Z naszych informacji wynika, że prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś stoczył o raport w tej sprawie bój ze swoimi zastępcami. Małgorzata Motylow i Tadeusz Dziuba byli przeciwko stawianiu w nim zarzutów wobec rządu Mateusza Morawieckiego. Ostatecznie kolegium NIK ośmioma głosami za (na 15) przyjęło raport.

– Przeciwnicy Banasia zarzucali kontrolerom NIK, że umieszczając w raporcie takie wnioski, są oderwani od rzeczywistości, bo wtedy, w maju zeszłego roku, nie było innego wyjścia, trzeba było te wybory przygotowywać – twierdzi nasz rozmówca.

Tyle że jest to fałszywy argument. Koncepcja przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych w czasie pandemii, była stricte politycznym projektem, opartym na woli prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Rozpoczęto ich organizację, mimo że Senat nie zatwierdził ustawy w tej sprawie przegłosowanej przez Sejm. I mimo ogromnych wątpliwości, czy takie wybory spełnią kryteria legalności. Ostatecznie projekt padł, bo Kaczyńskiemu sprzeciwiło się Porozumienie Jarosława Gowina.

 

– Ten raport to dowód, że wojna między PiS a Banasiem nie jest sztuczna, ale jak najbardziej prawdziwa – komentuje jeden z opozycyjnych posłów, który zna raport.

Miliony bez ustawy i umowy

Wybory prezydenckie ostatecznie odbyły się latem zeszłego roku – pierwsza tura 28 czerwca, druga – 12 lipca. Andrzej Duda wygrał w nich z Rafałem Trzaskowskim niewielka przewagą – 422 385 głosów.

Wcześniej jednak PiS pełną parą przygotowywał się do terminu 10 maja. Premier Mateusz Morawiecki, nie czekając na ustawę o korespondencyjnych wyborach, nakazał je przygotowywać Poczcie Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Ministrowie Jacek Sasin i Mariusz Kamiński, nadzorujący te spółki, mieli z nimi podpisać odpowiednie umowy. Ale choć takie polecenie wydał im szef rządu, dokumentów nie podpisali. Również wyznaczony przez PiS na szefa Poczty Tomasz Zdzikot unikał osobistego składania podpisów pod poleceniami dla swoich pracowników.

Obie spółki na żądanie premiera zaczęły jednak m.in. drukować karty wyborcze i wydawały miliony złotych na organizację “niewyborów”.

W raporcie NIK dokładnie określa, ile to kosztowało. Same pakiety to dla Poczty wydatek 68,8 mln zł. Do tego dochodzą jednak koszty logistyki – transport i przechowywanie. Te ciągle rosną, bo koperty dalej leżą w magazynie. PWPW wpakowała w wybory 4,5 mln zł.

Inspektorzy NIK, badając sprawę, weszli między innymi do magazynów Poczty Polskiej w Łodzi, gdzie zalega ponad 26 mln pakietów przygotowanych na wybory, a potem zwiezionych tam z całej Polski. To ponad 133 tys. paczek po 200 sztuk, czyli 560 ton ładunku.

Wcześniej Poczta nie wpuściła tam posłów opozycji. Z naszych informacji wynika, że kontrolerzy zabrali jedną paczkę z pakietami. Drugą wyniósł z magazynu dziennikarz “Wyborczej”. Bardzo zdenerwowało to Sasina, który na Twitterze napisał: “Po dziennikarzach ‘Gazety Wyborczej’ można spodziewać się wiele, ale wejście w rolę rabusia? Jak można upaść tak nisko, by wynieść cudze mienie. A wszystko po to, by wesprzeć swoje polityczne teorie. GW sięga dna!”.

NIK-owi udało się też zbadać pozostałe inwestycje, których w związku z wyborami musiała dokonać Poczta. Wśród nich są specjalne worki na pakiety (kosztowały ok. 5 mln zł) i urny do zbierania głosów. W odróżnieniu od pakietów, zarówno worki, jak i urny, mogą zostać w przyszłości wykorzystane.

Czy będą wnioski do prokuratury

Brak umów z ministerstwami bardzo skomplikował Poczcie i PWPW odzyskanie pieniędzy. PiS, by ratować budżety obu spółek, pod koniec lipca znowelizował kwietniową ustawę o COVID-19. Posłowie – z zaskoczenia, w nocy – dopisali artykuł, który wciągnął do rozliczeń Państwową Komisję Wyborczą, która musiała pokryć koszty. Poprawkę przegłosowała większość z PiS przy sprzeciwie opozycji.

W połowie września 2020 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie unieważnił decyzję Morawieckiego, która była podstawą do działania dla dwóch ministerstw i dwóch państwowych spółek. Sąd nazwał ją w wyroku „rażącym naruszeniem prawa” – konstytucji RP i reguł wyborczych.

Ostatecznie dopiero w styczniu Poczta Polska otrzymała 53 mln 205 tys. zł, a PWPW – 3 mln 245 tys. zł. Sporo mniej, niż żądały. Samo przechowywanie pakietów (magazyny, ochrona) to rocznie rząd 2 mln zł. Ich wartość jako makulatury to ok. 3,3 mln zł. W raporcie NIK jest obszerny rozdział o tym, że koszt druku kopert był znacznie wyższy od rynkowej ceny takiej usługi. NIK chce wyjaśnień w tej sprawie.

Nie wiemy, czy w raporcie znajdują się wnioski do prokuratury o wszczęcie śledztw w sprawie wykrytych nadużyć i niegospodarności.

 

wyborcza.pl