Bachmann: Mali despoci, jak Kaczyński i Orbán, dużo ugrają na wojnie

 

 

Ponowne wprowadzenie Smoleńska do gry politycznej to szansa na powrót do władzy, spółek Skarbu Państwa i łaski prezesa dla tych, których odsunięto w PiS, kiedy ośmieszali się głosząc tezę o zamachu – mówi nam prof. Klaus Bachmann, historyk, politolog i publicysta związany z Uniwersytetem SWPS. – Ta wojna sprzyja autokratom. Najgorszy despota może teraz liczyć na poparcie USA, NATO i UE, jeśli tylko będzie antyrosyjski. Tacy mali despoci jak Kaczyński i Orbán mogą dużo ugrać – dodaje

 

Dlaczego PiS nie zrezygnował z sojuszniczego wsparcia dla Orbána i Le Pen?

KLAUS BACHMANN: Ponieważ sojusz ten chroni rząd węgierski i polski przed skutecznym uruchomieniem art. 7 TUE ze strony Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i innych państw członkowskich. Jeśli na Węgrzech do władzy dojdzie demokratyczny rząd, to może on głosować za uruchomieniem art. 7 przeciwko Polsce (albo wstrzymać się od głosu), jeśli w Polsce do władzy dochodzi demokratyczny rząd, może się tak samo zachować wobec wniosku Komisji przeciwko Węgrom. To jest w tej chwili wszystko, co zostało ze wspólnych interesów PiS i Fideszu.

NATOMIAST DLACZEGO PIS SIĘ NIE ODCINA OD MARINE LE PEN, ZOSTAJE JEGO TAJEMNICĄ, BO ONA NIE POMAGA PIS WYGRAĆ W POLSCE I POPARCIE PIS NIE POMOŻE JEJ WYGRAĆ WE FRANCJI. MYŚLĘ, ŻE CHODZI O TO, ŻE NIKT SIĘ NIE LUBI PRZYZNAĆ DO BŁĘDU LUB POMYŁKI.

Czy prawdziwe jest przypuszczenie, że mimo wojny i mimo retoryki Kaczyńskiemu zależy na osłabianiu Unii?
Łatwiej mi byłoby odpowiedzieć, gdybym wiedział, jak on rozumie Unię. Sądząc po jego ostatnich wypowiedziach i wywiadach, to Unia jest Czwartą Rzeszą Niemiecką, która chce pozbawić Polskę suwerenności, szantażuje ją za pomocą pieniędzy, miesza się w wewnętrzne sprawy Polski. Powinna ona natychmiast wypłacać rządowi polską część Funduszu Odbudowy i przyjmować Ukrainę, którą oczywiście wszyscy popieramy. Tylko zastanawia mnie jedno: jeśli chcemy tak dobrze dla Ukrainy, to po co ją pchamy do tej Czwartej Rzeszy, która nam tak strasznie zagraża?

Jarosław Kaczyński zmienia retorykę z dnia na dzień, nie dbając w ogóle o spójność swoich wypowiedzi. Jemu chodzi o wzmacnianie UE tam, gdzie to ułatwia mu rządzenie i wydawanie pieniędzy, a o jej osłabienie tam, gdzie ona jest niewygodna, bo wymusza kompromisy i ustępstwa. Przy czym najłatwiej byłoby ominąć te przeszkody ze strony UE za pomocą kompromisu nie z instytucjami UE, lecz z częścią polskiej opozycji. Ale

ZAMIAST NEGOCJACJI Z INNYMI POLAKAMI W WARSZAWIE, WYBIERA NEGOCJACJE Z RZEKOMO ODERWANYMI OD REALIÓW I NIEROZUMIEJĄCYCH POLSKI BIUROKRATAMI W BRUKSELI, CHOĆ DOTĄD PRAKTYCZNIE ZAWSZE JE PRZEGRYWAŁ.

Co będzie oznaczała ewentualna wygrana Le Pen we Francji?
Myślę, że do końca ona sama tego nie wie. Sądząc po jej wypowiedziach, to wprowadzenie autorytarnego systemu, gdzie prezydent za pomocą referendów marginalizuje parlament i podejmuje decyzje, nie oglądając się na otoczenie zagraniczne, prawo i konstytucję.

A co by oznaczała dla Polski?
Polski rząd zyskałby sojusznika, który zamiast go krytykować za prześladowanie sędziów i kobiet, chwaliłby go za nieuleganie instytucjom UE i popierałby zniesienie niezależności sądów i prokuratury. Sojusz Orbán-Kaczyński zyskałby dodatkowego sojusznika w postaci dużego, bogatego kraju. Innych podobieństw pewnie by nie było, ale podobnie jest przecież też z Orbánem.

Czy tak wysokie poparcie dla Le Pen oznacza, że populizm znalazł swoją reprezentację i że zmienia się świat?
Prawicowy populizm istnieje już od 40 lat, populizm jako taki jest tak stary jak polityka. W niektórych krajach dochodzi do władzy, w innych straci poparcie, w jeszcze innych nie ma szans. Scenariusz, jaki obserwujemy teraz we Francji, rodzina Le Pen przerabia już w drugim pokoleniu: raz po raz lider Front National* wszedł do drugiej tury wyborów, wtedy niemal cała demokratyczna Francja wzywała do jedności i do głosowania na kontrkandydata, i rodzina Le Pen przegrała drugą rundę. To nie jest nic nowego,

NOWE JEST RACZEJ TO, ŻE LEWICA JEST TERAZ TAKA SŁABA WE FRANCJI I ŻE POJAWIAJĄ SIĘ KANDYDACI NA PRAWO OD LE PEN.

Ponieważ wybory prezydenckie w ostatnich kilkudziesięciu latach niemal zawsze przebiegały według tego scenariusza, to nigdy nie mogliśmy obserwować, co się może stać po wygranej jakiegoś członka rodziny Le Pen. Bo to jest bardzo ciekawe. Zazwyczaj po wygranych wyborach prezydent rozwiązuje parlament i rozpisuje nowe wybory, w których zazwyczaj dostaje większość, która pozwala mu na rządzenie. Rzadko kiedy zaczyna od zera, zazwyczaj ma już ugrupowanie, które już przed wyborami prezydenckimi posiada mandaty w parlamencie.

Ale Marine Le Pen nie ma w tej chwili żadnej frakcji w parlamencie. W Assemblee Nationale, która obejmuje 577 członków, siedzi obecnie ośmiu przedstawicieli jej partii. To wynik francuskiego „cordon sanitaire” wokół jej partii. Dotąd wszystkie demokratyczne partie umawiały się tak, że w okręgach z silnym kandydatem FN albo RN pozostali kandydaci wycofują się i popierają tego kandydata, który wśród demokratów (od skrajnej lewicy po konserwatystów) ma najlepsze szanse na wygraną.

Jeśli Le Pen wygra, może próbować rządzić z obecnym parlamentem, gdzie siedzą niemal sami przeciwnicy jej partii. Albo może przeprowadzić ponowne wybory, po których może mieć trochę więcej, ale większości nie będzie miała. Ordynacji wyborczej zmienić nie może, to musi uchwalić parlament. Jeśli wtedy będzie chciała rządzić – a pewnie zachce – to może to tylko robić za pomocą referendów. To ryzykowne – referendum można też przegrać. Wtedy Francja będzie miała prezydenta bez większości parlamentarnej i bez poparcia społecznego.

MOGŁABY IŚĆ DROGĄ POLSKI I NARUSZAJĄC KONSTYTUCJĘ STOPNIOWO POPRZEJMOWAĆ INSTYTUCJE POWOŁANE DO KONTROLI EGZEKUTYWY. ALE FRANCJA TO NIE POLSKA, TAM SĄ BARDZO SILNE I ROSZCZENIOWE ZWIĄZKI ZAWODOWE, ORGANIZACJE SPOŁECZNE I SAMORZĄDY.

Dowiedział się o tym już Macron, dowie się wtedy Le Pen, ale do potęgi. Żeby było jasne: taki układ władzy chroni Francję przed autorytaryzmem, ale on tak samo powstrzymuje też każdego prezydenta przed radykalnymi reformami, które w niektórych obszarach są konieczne.

Po co PiS odgrzewa teraz opowieść o „zamachu w Smoleńsku”?
Jest to szansa na powrót do władzy, spółek Skarbu Państwa i łaski prezesa dla tych, których odsunięto w PiS, kiedy ośmieszali się głosząc tezę o zamachu. W wyniku wojny Putina powstało teraz takie dziwne zjawisko, jakoby wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek powiedział negatywnego o Rosji i Putinie, musiało być prawdą, ponieważ Putin napadł na Ukrainę. Jeśli są jakieś dowody na to, że katastrofa z 2010 roku była zamachem, to inwazja na Ukrainę ich nie zmienia. Jeśli nie ma takich dowodów, to one nie powstaną przez to, że jest inwazja. Czarne nie przestaje być czarne i białe nie przestaje być białe tylko przez to, że Putin napadł na Ukrainę. Jestem zdecydowanie przeciwny temu, aby pozwolić Putinowi i jego propagandystom decydować o tym, co ja mam myśleć.

Czy to jeden z elementów „wojny jako politycznego złota”?
Myślę, że jeśli tak, to jest to raczej marginalny element. Ta wojna sprzyja autokratom. Najgorszy despota może teraz liczyć na poparcie USA, NATO i UE, jeśli tylko będzie antyrosyjski. I najlepszy demokrata może dużo stracić, jeśli nie śpiewa tak, jak mu w Europie i w Stanach każą.

EUROPEJSCY POLITYCY ORGANIZUJĄ JEDNĄ WYCIECZKĘ PO DRUGIEJ DO KIJOWA, A W PRZERWACH MIĘDZY NIMI JEŻDŻĄ DO ZJEDNOCZONYCH EMIRATÓW ARABSKICH, ARABII SAUDYJSKIEJ I WENEZUELI (KTÓREJ PREZYDENTA OFICJALNIE NADAL NIE UZNAJĄ), ABY TAM WYBŁAGAĆ ROPĘ, KTÓREJ NIE CHCĄ JUŻ IMPORTOWAĆ Z ROSJI.

Czasami się zastanawiam, jak miejscowa opozycja, dysydenci w tych krajach się teraz czują: wierzyli w ten Zachód, a on ich teraz wystawia na odstrzał za ropę, niczym Amerykanie Kurdów po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Ale, cytując klasyczkę: sorry, taki teraz mamy klimat. I to jest akurat zmiana klimatu, na której tacy mali despoci jak Kaczyński i Orbán mogą dużo ugrać. A ten pierwszy ma jeszcze tę zaletę, że przynajmniej jeśli chodzi o retorykę, to jest bardzo antyrosyjski.

Co opozycja może wobec tego robić? Jak przygotować się do starcia wyborczego?
Przykład Węgier pokazuje – po raz kolejny – że przeciwko rządowi w takim hybrydowym systemie, który jest niedemokratyczny, ale opiera się na regularnych wyborach – opozycja może tylko wygrać, jeśli najpierw zdobywa władzę i z tej pozycji sama organizuje wybory. W 2023 roku opozycja będzie miała przeciwko sobie sztab wyborczy, który się będzie składać z aparatu rządu, urzędu prezydenta, z administracji wyborczej (PKW i KBW), z obsadzonej przez PiS izby Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego, policji, prokuratury i służb specjalnych.

Co to znaczy, opozycja trochę posmakowała przy aferze Pegasusa, o której już teraz nikt nie pisze ani nie mówi, bo… jest wojna. Kolejny dowód na to, jak ta wojna sprzyja autorytaryzmowi nawet tam, gdzie ona się nie toczy. Jeśli opozycja nie wyciągnie z tego konsekwencji i nadal będzie się spierać o to, kto z większą pulą mandatów przegra te wybory, to

HISTORYCY BĘDĄ MIELI PEŁNE PRAWO UZNAĆ, ŻE W 2023 ROKU RZĄD PIS, PREZYDENT I OPOZYCJA WSPÓLNIE ZLIKWIDOWALI W POLSCE OSTATNIE RESZTKI DEMOKRACJI I WPROWADZILI AUTORYTARYZM.

Co musiałoby się zmienić, żeby jakaś inna – liberalno-demokratyczna – idea porwała tłumy lub okazała się politycznie skuteczna?
To nie jest w ogóle konieczne. Ja nie widzę żadnych dramatycznych zmian, które uzasadniają pęd do autokracji. Nie ma masowego wyzysku mas pracujących, gwałtownej urbanizacji i industrializacji, które spowodowały powstanie marksizmu, który porwał tłumy robotników. Nie ma emancypacji mieszczaństwa i rolników, które stały za powstaniem liberalizmu i nacjonalizmu.

Czy jesteśmy skazani na triumf autokracji?
Widzę słabość społeczeństwa obywatelskiego i instytucji państwa, które umożliwiają demagogom i autokratom dojście do władzy tak, aby jej potem już nigdy nie musieli oddać. Ale to nie jest nic nowego, z tym walczyli już starożytni Grecy. To dotyczy niektórych krajów, nie wszystkich. Proszę zobaczyć, jak tak często obśmiewane za niestabilność swoich rządów Włochy sobie z tym poradziły: przetrwały rządy mafijne, gigantyczną korupcję i kilka kadencji Berlusconiego – i nadał mają nie tylko wybory (to żaden argument, w Rosji też są wybory), ale są praworządną, pluralistyczną demokracją z podziałem władzy.

Czy odpowiedź świata na zbrodnie w Ukrainie jest wystarczająca?
Świat ma ręce związane i to nie tylko dlatego, że Rosja ma arsenał nuklearny.

JEŚLI FAKTYCZNIE JAKIŚ ROSYJSKI ZBRODNIARZ TRAFI W RĘCE ZAGRANICZNEGO SĄDU – CO JEST AKURAT DOŚĆ PRAWDOPODOBNE, CHOĆ PEWNIE ZDARZY SIĘ DOPIERO ZA WIELE LAT – TO BROŃ JĄDROWA MU RACZEJ NIE POMOŻE.

Ale proszę pamiętać, że to praktycznie tylko w miarę demokratyczne i praworządne kraje uznają sądownictwo międzynarodowe.

W takim kraju takiemu zbrodniarzowi przysługuje adwokat z urzędu, prawo do tłumacza, prawo do tego, aby wszystkie dokumenty zostały mu przetłumaczone, humanitarne warunki w więzieniu (obowiązuje domniemanie niewinności), prawo do przesłuchania świadków. Może on wnosić o wyłączenie sędziego, jeśli ten mu się wydaje stronniczy. Może się odwołać po wyroku. To potrwa kilka lat, jeśli nawet nie kilkanaście. Lekarz może go uznać za niepoczytalnego albo nienadającego się do rozprawy.

Jeśli sędziowie go skażą, może się okazać niezdolny do odsiadki. W międzyczasie jego zwolennicy w Rosji i poza Rosją będą robić wszystko, aby zastraszyć świadków, zniszczyć dowody zbrodni, a dzięki temu, że jego obrońcy mają dostęp do akt, dokładnie będą wiedzieć, gdzie ci świadkowie mieszkają. Na końcu Rosja może porwać zakładników i proponować ich wymianę na niego, nie musi tego sama robić, wystarczy, aby to robili lojalni wobec Moskwy Czeczeni albo Syryjczycy albo po prostu najemnicy.

DUŻĄ CZĘŚĆ TEGO SCENARIUSZA PRZERABIAŁEM JAKO OBSERWATOR NA PROCESIE SLOBODANA MILOŠEVICIA W HADZE. A ZA NIM STAŁ TYLKO JAKIŚ DZIWNY MIĘDZYNARODOWY KOMITET I MAŁA SERBIA.

Niezbyt imponujące w porównaniu z mocarstwem atomowym, które jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ – ale i tak to wystarczyło, aby tak przeciągać proces, że Milošewić umarł przed wyrokiem. I prawnie rzecz biorąc, jest przez to niewinny, bo przecież nie został skazany.

Kluczem do tego konfliktu jest broń. Skoro wojna toczy się tylko na terenie ukraińskim, Ukraińcy mogą popełnić zbrodnie tylko na jeńcach rosyjskich. Nie mogą ich dokonać na rosyjskiej ludności cywilnej. Rosja może natomiast popełnić zbrodnie i na ukraińskich cywilach, i na jeńcach. Im szybciej Ukraina wypiera rosyjskie siły z Ukrainy, tym mniej zbrodni będzie. Ukraina nie ma ani planów, ani możliwości, aby zdobyć Rosję. Takie to proste.

To w ogóle jest bardzo prosty konflikt, od dawna żaden konflikt nie był taki prosty i jednoznaczny, moralnie tak samo jak prawnie. Zawsze były jakieś racje obu stron. Tu jest wszystko jasne: duże państwo bez prowokacji, niezagrożone przez drugą stronę, napada na mniejsze państwo. Zresztą głosowanie w ONZ pokazało, że świat też to tak widzi. Teraz wystarczy się odpowiednio zachowywać, wtedy sprawiedliwości stanie się zadość i – kto wie – winni zostaną osądzeni przez niepraworządne, autorytarne sądy w Rosji nie dlatego, że popełnili zbrodnie, ale dlatego, że przegrali.

*) Teraz Front National nazywa się „Rassemblement National”

(PS, INK)

 

Bachmann: Mali despoci, jak Kaczyński i Orbán, dużo ugrają na wojnie

 

 

KOMENTARZ

To Kaczyński jest autorem teorii o zamachu w Smoleńsku. Macierewicz jest tylko narzędziem

Andrzej StankiewiczDziennikarz Onetu


Czy można zaufać Antoniemu Macierewiczowi, który w sprawie Smoleńska wielokrotnie mówił nieprawdę? Mijał się z prawdą w sprawie przyczyn katastrofy, kręcił w sprawie dowodów, okłamywał nawet rodziny ofiar.

To były długie cztery lata na smoleńskim wygnaniu. W wystąpieniu podczas rocznicy katastrofy w 2018 r. Jarosław Kaczyński, dziękując osobom zaangażowanym przez lata w miesięcznice, Antoniego Macierewicza umieścił w środku stawki. I tak podsumował jego działalność: — Wiele lat bardzo ciężkiej pracy, wiele eksperymentów udanych i nieudanych, wiele hipotez potwierdzonych i niepotwierdzonych.

 

To był koniec Macierewicza i koniec Smoleńska w jego spiskowej wersji. Atak Putina na Ukrainę i bestialstwa rosyjskich żołdaków wszystko zmieniły. Prezes Kaczyński na nowo zaczął lansować teorię zamachu w Smoleńsku — jego zdaniem zbrodnie Putina w Ukrainie dowodzą, że ponad dekadę wcześniej był w stanie zlecić mord polskiego prezydenta. To wymarzona sytuacja dla Macierewicza, który triumfalnie wraca z politycznej emerytury. I ogłasza swój kolejny — trudno już zliczyć który — raport smoleński, w którym z błogosławieństwem prezesa PiS dowodzi, że Lech Kaczyński został zamordowany na zlecenie Putina.

Zaprezentowany wczoraj raport to zresztą finał niemal 12 lat działalności Macierewicza, pełnej kłamstw i przeinaczeń. To nakazuje traktować jego obecne teorie — tak jak wszystkie poprzednie — z dużym dystansem.

 

1. Kłamstwa na temat przyczyn katastrofy: sztuczna mgła, rozpylenie helu nad lotniskiem, obezwładnienie samolotu

Tak naprawdę nie jest to wcale żaden nowy dokument. Ów raport został przygotowany w zeszłym roku.

Macierewicz w roku 2021: “Z raportu podkomisji smoleńskiej wynika, że przyczyną katastrofy 10 kwietnia 2010 r. były przynajmniej dwie eksplozje; podkomisja zidentyfikowała dźwięk eksplozji w lewym skrzydle, miała ona miejsce jeszcze zanim samolot przeleciał nad brzozą. Raport wskazuje również, że kilka sekund później doszło do kolejnej eksplozji w lewym centropłacie samolotu”.

Macierewicz wczoraj: “Katastrofa z 10 kwietnia 2010 r. była wynikiem aktu bezprawnej ingerencji. Głównym i bezspornym dowodem ingerencji był wybuch w lewym skrzydle na 100 m przed minięciem brzozy. Podkomisja precyzyjnie zidentyfikowała miejsce, czas i dźwięk eksplozji, która zniszczyła skrzydło i zapoczątkowała katastrofę. Jej następstwem była kolejna eksplozja w centropłacie kilkanaście metrów nad ziemią, która zniszczyła cały samolot i zabiła polską delegację na czele z prezydentem”.

Jaka jest różnica? W ubiegłym roku Kaczyński trzymał Macierewicza i jego teorie na marginesie PiS, a dziś uczynił z nich linię partii i państwa.

Macierewicz i jego ludzie w ciągu ponad dekady ogłosili masę teorii zamachowych, często wzajemnie ze sobą sprzecznych. Głosili teorie o sztucznej mgle, rozpyleniu helu nad lotniskiem czy obezwładnieniu samolotu na wysokości 15 metrów. Eksperymentowali na parówkach i puszkach, wywodząc z tego swe teorie przeczące oficjalnej, rządowej wersji katastrofy.

Podczas serii konferencji smoleńskich pojawiały się tezy, że szczątki samolotu zostały wbite w słynną brzozę — która wedle oficjalnej wersji złamała skrzydło samolotu — już po katastrofie, zaś skrzydło mogło zostać odcięte piłą albo oderwane detonacją. Jesienią 2013 r. Macierewicz lansował tezę swego przyjaciela Chrisa Cieszewskiego — specjalisty od leśnictwa — że uderzenia samolotu w słynną smoleńską brzozę być nie mogło, bo została ona złamana jeszcze przed katastrofą.

Antoni Macierewicz i Chris Cieszewski na posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. przyczyn katastrofy Tu-154M (2013 r.)Antoni Macierewicz i Chris Cieszewski na posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. przyczyn katastrofy Tu-154M (2013 r.) – Tomasz Gzell / PAP

2. Wszystkie zamachy Macierewicza. “Ładunek wybuchowy eksplodował między prezydencką salonką a toaletą”

Pierwszym, fundamentalnym dokumentem stworzonym przez zespół Macierewicza, była “Biała księga smoleńskiej tragedii” z 2011 r. Wiele z głoszonych później zarzutów Macierewicza bierze swój początek właśnie z “Białej księgi”.

Chodzi np. o blokowanie przez rząd PO-PSL przetargu na samoloty dla VIP-ów, awarie Tu-154M po remoncie przeprowadzonym w 2009 r. w Rosji, udział dyplomaty i byłego agenta wywiadu PRL Tomasza Turowskiego w organizacji wizyty, zlekceważenie informacji o nieprzygotowaniu lotniska w Smoleńsku na przyjęcie samolotu z prezydentem, uniemożliwienie przez Rosjan skontrolowania stanu lotniska przez polskich urzędników oraz brak zabezpieczenia wizyty przez BOR i rosyjską Federalną Służbę Ochrony.

Ale w “Białej księdze” znajdowało się też kilka zarzutów fantastycznych. Jednym z nich było “zlekceważenie otrzymanego ostrzeżenia o możliwości porwania statku powietrznego”. Szkopuł w tym, że ta informacja Europolu/Interpolu dotyczyła możliwości uprowadzenia samolotu do Iraku.

Co do bezpośrednich przyczyn katastrofy, “Biała księga” najmocniej eksponowała wątek świadomego sprowadzania pilotów na śmierć przez rosyjskich kontrolerów. Ale wkrótce teorie Macierewicza poszły znacznie dalej.

Opublikowanym w sierpniu 2012 r. raportem “28 miesięcy po Smoleńsku” Macierewicz wytyczył nowe linie smoleńskiej wojny. To tam przedstawił teorię, wedle której Tu-154M nie uderzył w brzozę, tylko rozpadł się w powietrzu.

Szczątki prezydenckiego samolotu Tu-154M w SmoleńskuSzczątki prezydenckiego samolotu Tu-154M w Smoleńsku – Jacek Turczyk / PAP

To właśnie wówczas otwarcie Macierewicz przedstawił swe teorie zamachowe. “Wiemy wreszcie, że jedyną hipotezą wyjaśniającą przebieg wydarzeń jest to, że do rozpadu samolotu doszło na skutek eksplozji w powietrzu i działań osób trzecich. Wciąż jednak nie zgromadziliśmy niezbędnych dowodów, by wskazać wszystkich winnych” — napisał Macierewicz w tym raporcie.

Dziś, po dekadzie, dokładnie tę samą teorię przedstawia jako nowe odkrycie.

W dokumencie “Cztery lata po Smoleńsku. Jak zginął prezydent” z 2014 r. Macierewicz doprecyzował, że ładunek wybuchowy eksplodował między prezydencką salonką a toaletą. Wszystkie teorie dotyczące wybuchów na pokładzie Macierewicz wygłaszał jednak bez badań pirotechnicznych wraku i rzeczy pasażerów.

Po wyborach jesienią 2015 r., gdy PiS przejęło władzę, Macierewicz został szefem MON i ze swych ekspertów stworzył własną, rządową podkomisję smoleńską. Z kontrowersyjnych tez nie zrezygnował. Nawet na prawicy ze zgrzytaniem zębów przyjęto inspirowane przez Macierewicza publikacje “Gazety Polskiej”, wedle których ekshumacja pary prezydenckiej udowodniła, że tupolew uderzył w ziemię kołami, a nie w pozycji odwróconej — co fundamentalnie podważałoby dotychczasowe ustalenia przebiegu katastrofy. “Jak mógł uderzyć kołami, skoro rozpadł się w powietrzu?” — zżymali się prawicowcy.

Z kolei we wrześniu minionego roku Macierewicz mówił w “Rzeczpospolitej”: — Wkrótce ujawnimy nowe nagrania załogi tupolewa, które dotąd nie były znane.

Nie ma ich do dziś.

3. Kłamstwo, że trzy osoby przeżyły

Tuż przed trzecią rocznicą katastrofy podczas spotkania z mieszkańcami Kielc w auli Wyższego Seminarium Duchownego Macierewicz oświadczył: — Po tych blisko trzech latach badań mogę powiedzieć z olbrzymią dozą pewności i prawdopodobieństwa, że relacje o tym, że trzy osoby przeżyły, są wiarygodne. Mamy te informacje z trzech różnych, niezależnych źródeł.

Zasugerował przy tym, że to informacje ze specsłużb. To było kłamstwo — nikt w polskich służbach nigdy nie miał zweryfikowanej informacji o tym, że trzy osoby przeżyły katastrofę.

Co miałoby się stać z trzema osobami, które przeżyły? O tym Macierewicz nie mówił. Ale wśród części jego ówczesnych zwolenników — należała do nich choćby reżyserka Ewa Stankiewicz — żywe było przekonanie, że Rosjanie dobijali rannych. Mimo że teoria o trzech ocalałych to kłamstwo, to ani Macierewicz, ani politycy PiS nigdy się od niej nie odcięli.

4. Podejrzani eksperci. Kłamca, budowlaniec od wybuchów i współpracownik Putina

Macierewicz niefrasobliwie dobierał swych ekspertów. Przyciągał wszystkich, którzy czuli ostatnią życiową szansę zdobycia sławy — wielu było u niego emerytowanych naukowców niskiego stopnia z poślednich uczelni albo polonusów, którym zagraniczna kariera ewidentnie się nie udała.

W ten sposób jedną z twarzy zespołu stał się prof. Jacek Rońda. W kwietniu 2013 r. skłamał w telewizji, że ma dokument z Rosji dowodzący, że piloci prezydenckiego samolotu nie zeszli poniżej wysokości 100 m. Przyznał się potem do tego w TV Trwam. W gronie ekspertów do 2017 r. był prof. Jan Obrębski — to autor eksperymentów na puszkach, który zasłynął swymi barwnymi zeznaniami w prokuraturze.

Antoni Macierewicz i Jacek Rońda podczas debaty smoleńskiej, z udziałem ekspertów zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154M (2013 r.)Antoni Macierewicz i Jacek Rońda podczas debaty smoleńskiej, z udziałem ekspertów zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy TU-154M (2013 r.) – Leszek Szymański / PAP

“Już od kilkuletniego chłopca interesowałem się bardzo lotnictwem, modelarstwem lotniczym, nawet zdarzało się, że na święto lotnictwa siedziałem w samolocie bojowym w Białej Podlaskiej” — zeznał. Przekonując, że przyczyną katastrofy była “wielopunktowa, dobrze przygotowana eksplozja” stwierdził, że szczegółów nie zna, bo “nie jest to moją rolą jako inżyniera budowlanego”. Dowodził jednak, że “jeżeli chodzi o materiały wybuchowe i skutki ich użycia, to zeznaję, że byłem w wojsku, gdzie miałem do czynienia na przykład z bronią strzelecką, granatami czy środkami strzeleckimi przeciwpancernymi (…). Dodatkowo, jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie”.

Macierewicz opłacał także zagranicznych ekspertów, w tym eksperta od medycyny sądowej prof. Michaela Badena z USA, inżyniera lotniczego z Wielkiej Brytanii Franka Taylora oraz Andrieja Iłłarionowa z Rosji, byłego doradcę Władimira Putina. Nie ma żadnych efektów ich prac.

W dodatku kilku innych członków podkomisji odeszło z przytupem w ostatnich latach — nie chcieli firmować teorii Macierewicza. Już w 2018 r. część członków podkomisji odmówiła podpisania się pod kolejnym raportem Macierewicza (tzw. raport techniczny). Ostatecznie — jak stwierdził Macierewicz — “wszyscy zaakceptowali, ale nie wszyscy podpisali”.

Potem konflikt się zaostrzył. Marek Dąbrowski, Wiesław Chrzanowski i Kazimierz Grono wydali oświadczenie: “Zespół kilkadziesiąt razy formalnie występował do przewodniczącego Podkomisji o przeprowadzenie eksperymentów, wykonanie ekspertyz, czy też o udostępnienie materiałów badawczych, jak również o poprawienie błędów w przekazach publicznych Podkomisji i jej oficjalnych dokumentach (tzw. Raport Techniczny w 2018 roku, materiały i załączniki do Raportu końcowego w latach 2020 i 2021). Na żadne z tych wystąpień nie otrzymano odpowiedzi i żaden z błędnych przekazów informacyjnych nie został skorygowany”.

I dalej: “Po przegłosowaniu przez Podkomisję projektu raportu końcowego w dniu 10.08.2021 r., niżej podpisani (…) złożyli zdanie odrębne w stosunku do jej ustaleń. Skala nieprawidłowości i zaniedbań w pracach Podkomisji powoduje, iż jej ustalenia nie powinny być traktowane jako oficjalne stanowisko Państwa Polskiego, zaś wiele badań i analiz należałoby powtórzyć lub wręcz wykonać po raz pierwszy”.

To, co dziś prezentuje Macierewicz, to właśnie dokument przyjęty przez podkomisję w sierpniu 2021 r.

Antoni Macierewicz podczas prezentacji raportu z badania zdarzenia lotniczego z udziałem samolotu Tu-154 M (11.04.2022)Antoni Macierewicz podczas prezentacji raportu z badania zdarzenia lotniczego z udziałem samolotu Tu-154 M (11.04.2022) – Paweł Supernak / PAP

5. Okłamywane rodziny proponowały Macierewiczowi terapię dla schizofreników

Wśród kłamstw Macierewicza to jest szczególnie odpychające — okłamywanie rodzin ofiar katastrofy. Przełomem był rok 2018 — równocześnie z dymisją Macierewicza ze stanowiska szefa MON odwróciły się od niego nawet rodziny smoleńskie związane z PiS.

Gdy w smoleńską rocznicę Macierewicz chciał przedstawić swój kolejny pełen pomysłowych tez raport, nie wytrzymała nawet część rodzin smoleńskich związanych z PiS — na czele z Martą Kaczyńską. — Panie ministrze, proszę i błagam. Po pierwsze: wydaje mi się, że sformułowanie “raport” jest sugerujące, że jest to jakieś zakończenie. Proponowałbym wycofać się ze sformułowania “raport” i zastąpić je słowem np. “sprawozdanie” – powiedział Dariusz Fedorowicz, brat prezydenckiego tłumacza Adama Fedorowicza, który zginął w Smoleńsku.

Antoni Macierewicz zadeklarował: “Świetnie. Proszę bardzo. Nie mam z tym żadnych trudności”. Miesiąc później opublikował ów “raport techniczny”. Powtórzył tam, że na pokładzie tupolewa doszło do wybuchów.

Wdowa po wiceministrze kultury Magdalena Merta prosiła m.in., by nie wyrzucać z podkomisji smoleńskiej osób, które mają wątpliwości wobec teorii Macierewicza. – Nie ma takiej możliwości, póki ja jestem przewodniczącym tej komisji, żeby ktoś z niej był wyrzucony – zapewnił Macierewicz. Wkrótce wyrzucił Dąbrowskiego i Chrzanowskiego, zaś Grono odszedł w geście solidarności.

Przedstawiciel jednej z rodzin napisał na bliskim PiS portalu wręcz o “lobotomii smoleńskiej Antoniego Macierewicza”. Terapia dla schizofreników — przez lata nikt w gronie smoleńskich rodzin PiS nie śmiałby tego Macierewiczowi proponować.

Rodziny smoleńskie związane z PiS zaczęły się domagać audytu prac jego podkomisji. Taki postulat popierała m.in. Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury w rządach PiS oraz Platformy Tomaszu Mercie oraz Małgorzata Wassermann, córka byłego koordynatora specsłużb w rządach PiS Zbigniewa Wassermanna. Do dziś audyt nie powstał. Jest za to stary raport zaprezentowany jako nowy.

6. Kłamstwo, że raport komisji Millera jest taki sam jak rosyjski raport MAK

To od lat jedna z zasadniczych teorii Macierewicza. Twierdzi on, że przygotowany za czasów rządów Platformy przez komisję pod kierunkiem szefa MSWiA Jerzego Millera raport dotyczący przyczyn katastrofy jest nieprawdziwy i że powiela kłamstwa, które Rosjanie umieścili w swoim raporcie autorstwa Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK).

Wczoraj Macierewicz oznajmił nawet, że “unieważnia” raport Millera. Z jednej strony nie ma to żadnego znaczenia prawnego. Z drugiej — po dojściu PiS do władzy, raport Millera i tak został usunięty ze wszystkich oficjalnych źródeł.

Kłamstwo Macierewicza polega na tym, że raport Millera i raport MAK różnią się w zasadniczych kwestiach i wpychanie ich do jednego worka jest celowym zagraniem szefa podkomisji smoleńskiej.

Rosjanie opublikowali swój raport bez uprzedzenia, na początku 2011 r. Całą winę zwalili na polskich pilotów. Według Rosjan, presję na załogę miał wywierać prezydent i podpity dowódca wojsk lotniczych gen. Andrzej Błasik.

Rosyjski MAK całkowicie zignorował polskie uwagi do swego raportu. Od tego momentu polskie i rosyjskie władze znalazły się w wyraźnym konflikcie. W odpowiedzi na raport MAK, Komisja Millera szybko ujawniła — zdobyte półlegalnie — nagrania z wieży lotniska w Smoleńsku, które obciążały kontrolerów, pokazując, że błędnie sprowadzali samolot.

Jerzy Miller kierował pracami komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiejJerzy Miller kierował pracami komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej – Jacek Bednarczyk / PAP

A i ostateczny raport Millera różni się od dokumentu MAK w kilku zasadniczych kwestiach. Choć — za co ostro atakowany był przez Macierewicza i PiS — zgodził się z Rosjanami w kwestii obecności gen. Błasika w kokpicie samolotu w chwili katastrofy, to nie potwierdził ich tezy o alkoholu w krwi generała. A ponad wszystko — zaprzeczył podstawowej tezie MAK: że piloci byli zdeterminowani, by wylądować. Eksperci Millera odczytali na zapisach rozmów w kokpicie komendy dowodzące, że kapitan Arkadiusz Protasiuk przerwał lądowanie i podjął próbę poderwania samolotu. To zasadnicza, kopernikańska różnica w obu raportach. Notabene, Macierewicz twierdzi dokładnie tak samo, jak raport Millera — że piloci przerwali lądowanie i próbowali się wznieść.

7. Macierewicz wodzi za nos prokuraturę — nie przedstawił jej żadnych dowodów na zamach

Macierewicz nigdy nie przedstawił prokuraturze dokumentów potwierdzających jego zamachowe teorie — mimo wielokrotnych żądań prokuratorów prowadzących śledztwo smoleńskie. Tak było nawet po przejęciu władzy przez PiS i utworzeniu w prokuraturze nowego zespołu smoleńskiego, który nadzorował związany z PiS zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek.

Tak było choćby wiosną 2017 r., gdy podkomisja Macierewicza przedstawiła swoją najgłośniejszą tezę — że prawdopodobnie w samolocie podłożona została bomba termobaryczna. Gdy prokuratura — już kierowana przez ludzi PiS — poprosiła o dowody, to niczego nie dostała. Z drugiej strony prokuratura sceptycznie podchodziła do doniesień Macierewicza, choćby w sprawie sfałszowania czarnych skrzynek tupolewa — to także jedna z jego koronnych teorii, która ma potwierdzać zamach.

Pasionek niedawno zmarł. Przez 6 lat śledztwa zarządził ekshumację ciał wszystkich ofiar, wysłał próbki do zagranicznych laboratoriów i powołał zagranicznych biegłych. Szkopuł w tym, że do tej pory prokuratura nie ujawnia efektów tych badań. Mimo to Pasionek był recenzentem działań Macierewicza — prokuratura dystansowała się od jego teorii. Dziś, po śmierci Pasionka, nie ma w prokuraturze nikogo, kto stanowiłby przeciwwagę dla Macierewicza.

 Zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek podczas konferencji prasowej na temat stanu śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. 3.04.2017 r.Zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek podczas konferencji prasowej na temat stanu śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. 3.04.2017 r. – Jacek Turczyk / PAP

Na niedawnym spotkaniu w prokuraturze bliscy ofiar dowiedzieli się, że w śledztwie — wbrew teoriom Macierewicza — nie ma przełomu. Dochodzenie znów zostało przedłużone i pewnie przedłużane będzie jeszcze wiele razy.

Skąd ta różnica między Macierewiczem i prokuratorami? Bo za Macierewiczem znów politycznie stanął szef PiS Jarosław Kaczyński, w ostatnich latach coraz bardziej sceptyczny wobec jego teorii. Wypowiedzi szefa PiS z ostatnich dni jasno pokazują, że zamierza on wykorzystać zbrodniczy atak Putina na Ukrainę do uznania rosyjskiego dyktatora także za inspiratora zamachu na Lecha Kaczyńskiego. “Nie mam wątpliwości, że to był zamach. Są na to dowody. Ta decyzja musiała zapaść na szczycie Kremla” — twierdzi szef PiS.

To właśnie Kaczyński jest prawdziwym autorem teorii o zamachu w Smoleńsku. Macierewicz to tylko narzędzie.