Atmosfera między rządem i opozycją jest coraz bardziej napięta. Powód? Krajowy Plan Odbudowy (KPO), a konkretniej przygotowana przez rząd strategia wydatkowania 58,1 mld euro (250 mld zł) na popandemiczną odbudowę Polski, które przypadają jej w ramach Funduszu. Opozycja stawia rządowi ultimatum w tej sprawie, a rząd je ignoruje. Jest przekonany, że ostatecznie i tak postawi na swoim. Tymczasem z każdym dniem przyszłość dziesiątek miliardów euro z Europejskiego Planu Odbudowy, staje się coraz bardziej niepewna.
Przypomnijmy: własny KPO musi przygotować i przedłożyć Komisji Europejskiej każde państwo członkowskie do końca kwietnia. Jest to warunek otrzymania środków z Funduszu. Dokument nie jest przyjmowany przez Sejm, gdyż opracowuje i wysyła go do Brukseli rząd. W Sejmie odbędzie się jedynie głosowanie nad ratyfikacją samego Funduszu Odbudowy, pozwalającego Unii Europejskiej po raz pierwszy w historii zadłużyć się na rynkach finansowych w celu pozyskania środków na odbudowę gospodarek krajów unijnych. Żeby Fundusz Odbudowy wszedł w życie i kraje członkowskie otrzymały zgromadzone w nim środki, ratyfikować go muszą wszystkie kraje unijne. Tymczasem opozycja ostro krytykuje przedstawiony przed kilkoma tygodniami przez premiera Mateusza Morawieckiego projekt KPO. Uważa go za ogólnikowy i nietransparentny, i że na jego podstawie będzie mogło dochodzić do niewłaściwego wydawania pieniędzy z Funduszu Odbudowy.
9 marca przewodniczący Platformy Obywatelskiej Borys Budka i prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz postawili rządowi warunki swojego poparcia dla Krajowego Planu Odbudowy. To m.in. uwzględnienie w KPO samorządów i pracodawców oraz zwołanie dodatkowego posiedzenia Sejmu, na którym odbyłaby się szczegółowa debata nad projektem. Słowem, jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”, opozycja powiązała ze sobą obie kwestie, KPO i ratyfikacji całego FO, gdyż zdecydowanie łatwiej jest mówić, że nie poprze się projektu przygotowanego przez rząd i wadliwego zdaniem opozycji, niż że zagłosuje się przeciwko wielkiemu programowi pomocowemu UE, na który liczy wszystkie 27 państw członkowskich. KPO stał się zatem kartą przetargową w rękach opozycji. Jeśli rząd wprowadzi do niej zmiany, na których jej zależy, to zagłosuje ona za ratyfikacją Funduszu.
Jeśli nie? Czy postawiona pod ścianą opozycja będzie w stanie zagłosować przeciwko unijnemu programowi pomocowemu? Politycy z rządu liczą, że nie i że opozycja wyłącznie blefuje. Wie natomiast, że głosować za dokumentem nie zamierza Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, która od początku go krytykuje – jako pierwszy krok do federalizacji Unii Europejskiej. Dlatego rząd liczy, że to głosy Lewicy pozwolą ratyfikować unijny dokument bez oglądania się na Ziobrę, Koalicję Obywatelską i PSL.
Tymczasem Lewica z ostateczną decyzją ws. Funduszu Odbudowy chce zaczekać na trzy rzeczy: zakończenie konsultacji społecznych (2 kwietnia), na przedstawienie przez rząd szczegółów KPO, a nie tylko pięciu filarów, które prezentował premier Morawiecki oraz na to, czy i w jakim stopniu rząd uwzględni w ostatecznym kształcie KPO postulaty i propozycje opozycji. – Jeśli PiS nie zacznie poważnie podchodzić do Krajowego Planu Odbudowy, to radziłbym oswajać się z wariantem pesymistycznym – mówi jeden z czołowych polityków Lewicy, która domaga się przyjęcia KPO w formie ustawy przez parlament. Złożyła w tym celu projekt uchwały i równocześnie rozpoczęła też szerokie konsultacje z samorządami oraz organizacjami pracodawców i przedsiębiorców, żeby lepiej zorientować się w oczekiwaniach tych środowisk wobec KPO. – Nie powinno być tak, że ten plan jest przyjmowany, procedowany, omawiany bez udziału posłów i posłanek, bez udziału społecznego – argumentowała na konferencji prasowej w Sejmie wiceszefowa klubu Lewicy posłanka Beata Maciejewska. Dodajmy, że już pojawiły się bowiem analizy prawne, które dowodzą, że do ratyfikacji Funduszu Odbudowy potrzebna jest nie zwykła, ale kwalifikowana większość dwóch trzecich głosów w Sejmie. PiS musi więc zgromadzić nie 231, tylko aż 307 głosów za ratyfikacją. Czyli nawet poparcie całego klubu Lewicy na nic by się zdało.
Jeśli kształt KPO się nie zmieni i propozycje opozycji nie zostaną uwzględnione, to ani KO, ani PSL nie poprą ratyfikacji Funduszu Odbudowy. – Nie może być tak, że usiądą sobie premier Morawiecki z ministrem Budą i będą decydować komu dadzą unijne pieniądze. Bo wtedy dostaną je powiązane z PiS-em samorządy, agencje i spółki – tłumaczy osoba z władz Platformy. Jak mówi z kolei inna członkini zarządu PO: Jeszcze miesiąc temu powiedziałabym panu, że nie ma możliwości, żebyśmy nie zagłosowali za ratyfikacją Funduszu Odbudowy. Te pieniądze są Polsce niezwykle potrzebne. Jednak po przejrzeniu Krajowego Planu Odbudowy, po tym, jak w tej sprawie zachowywali się rządzący, po tym, jak komentują to samorządowcy i przedsiębiorcy czy wreszcie po tym, co o tej sprawie mówi się w Europie, nie wykluczam już takiej opcji.
Tymczasem ani Koalicja Obywatelska, ani ludowcy nie otrzymali na razie ze strony rządu żadnej odpowiedzi na swoje postulaty dotyczące KPO. – W tej sprawie przeciągniemy PiS po ziemi do samego końca. Zresztą nie tylko w tej, bo nie mają większości także dla kilku innych projektów – zapewnia polityk ze ścisłych władz PSL i zaznacza, że rząd wielokrotnie korzystał już z pomysłów opozycji, choć robił to zazwyczaj za późno i niechętnie się do tego przyznawał. – Wiedzą doskonale, że opozycja na funduszach unijnych zna się doskonale i po prostu nawet oni sami, jako wprowadzający te zmiany, skorzystają na ich wdrożeniu.
Tyle, że zagłosowanie przeciwko ratyfikacji funduszu Odbudowy byłoby dla Koalicji Obywatelskiej decyzją niesłychanie trudną. Przez całe lata stawiali się w roli obrońcy polskiej obecności w Unii i najlepszy adwokat interesów Polski w Brukseli. Wielu wyborców KO mogłoby takiego ruchu nie zrozumieć. Takiego zdania jest chociażby Włodzimierz Cimoszewicz. – Byłby to tak dramatyczny zgrzyt jak pęknięcie lustra. To byłoby nienaprawialne. To byłoby fatalne wobec własnych wyborców, ale także wobec opinii europejskiej. Nie rozumiano by w ogóle, kto jest kim w Polsce i potraktowano by opozycję mniej więcej jako taką samą jak PiS – podkreślił były premier, a obecnie europoseł.
Dlatego Platforma pracuje już nad innym planem: zwróceniem uwagi Komisji Europejskiej na szereg nieprawidłowości i ryzyk, które niesie ze sobą Krajowy Plan Odbudowy, przygotowany przez polski rząd. To wariant działania znacznie mniej spektakularny, ale dla opozycji znacznie bezpieczniejszy niż weto dla ratyfikacji FO. Rolę „złego policjanta” przejmuje wówczas Komisja Europejska. Z kolei opozycja może kreować się na strażnika interesów Polek i Polaków oraz kontrolera rządu, nie narażając jednocześnie na szwank swojego proeuropejskiego wizerunku i nie ryzykując, że przez nią Polki i Polacy zostaną pozbawieni niemal 60 mld euro – czytamy w portalu.
W mediach publicznych sprawa pana Obajtka jest przedstawiana zupełnie inaczej. Sam widziałem materiał, w którym mówiono, że pan Obajtek już wystąpił o zbadanie swoich oświadczeń, a potem już było tylko o tym, jaki to straszny był Sławomir Nowak w czasach PO. Istnieje zatem pewna grupa odbiorców, która nic nie wie o działalności pana Obajtka. Cały szkopuł polega jednak na tym, że oni nie wystarczą PiS-owi do wygrywania wyborów i rządzenia. PiS musi sięgnąć po nieco więcej, po wyborców, którzy są „płynni”, a ci właśnie od PiS odchodzą – mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Rozmowa dotyczy też sondaży, jakości demokracji w Polsce i wyborów w Rzeszowie. – Tu mamy jak w soczewce odbicie tego, co mamy na poziomie ogólnokrajowym. Jest pewien ruch jednoczący po stronie opozycji i jest on widoczny. Jest element zdecydowanej dezintegracji, żeby nie powiedzieć rozkładu po stronie obozu rządzącego, który jeszcze dodatkowo pogłębia to wrażenie – dodaje.